niedziela, 4 września 2016

od Margaret

Margaret nigdy jakoś szczególnie nie lubiła wielkich miast. Zwłaszcza tych nowoczesnych olbrzymów, rozrastających się jak pleśń na kilkudniowej kanapce, pozbawionych urokliwych starych budynków i niemal w stu procentach betonowych. Czuła się w nich dziwnie przytłoczona - nie tyle hałasem, spalinami, tłokiem czy czymkolwiek innym w jakiś sposób namacalnym, ale bardziej niejasnym uczuciem, że znajduje się wewnątrz wielkiego, żarłocznego potwora, który toleruje ludzi jedynie dlatego, że jest zbyt zajęty swoim pędem, by w ogóle zwrócić na nich większą uwagę.
Szczerze mówiąc, w życiu nie przeniosłaby się do Chicago, gdyby to od niej zależało. No ale cóż, nie zależało. A przynajmniej nie w pełni. Potrzebowała przecież stałej posady i pieniędzy, a na nie raczej nie mogła liczyć mieszkając w jakimś urokliwym, niewielkim i cichym miasteczku. Nie będąc mikrobiologiem.
Keane wyrwała się z zamyślenia i odwróciła głowę od szyby, by wrzucić do torebki książkę, którą od kilku chwil trzymała otwartą kompletnie bez powodu, oderwana od całkiem ciekawej lektury przez swoje własne myśli. Zbliżał się jej przystanek i jakoś nie uśmiechało jej się przegapienie go. Gdy autobus zaczął powoli zwalniać, wstała i przepchnęła się do drzwi, uświadamiając sobie nagle, jak bardzo cieszy się, że ten dzień nareszcie dobiega końca. 
No, prawie. 
Ale nie da się ukryć, że po spędzeniu bitych trzynastu godzin nad mikroskopem ten piętnastominutowy spacerek z przystanku do domu wydawał się dziewczynie błahostką prawie tak wielką, jak wstąpienie po drodze do sklepu na drobne zakupy. Perspektywa weekendu skutecznie tłumiła wszelkie zmęczenie.
Było już grubo po dwudziestej pierwszej, gdy w końcu dowlokła się po schodach do drzwi niewielkiej kawalerki, którą zajmowała wraz ze swoim współlokatorem - którego tak swoją drogą zawdzięczała tej samej osobie, co pracę. Przez chwilę szamotała się w poszukiwaniu kluczy, przekopując kieszenie, przegrody torebki, a w końcu nawet teczkę z papierami i reklamówkę z zakupami. Fakt, że koniec końców były w miejscu, w którym sprawdzała na samym początku, nawet jej jakoś szczególnie nie zdziwił.
Zdążyła jedynie wejść i położyć, a właściwie cisnąć na podłogę obok niewielkiej szafki na buty wszystko, co miała w rękach, nim z salonu wychyliła się ciemnowłosa głowa jej współlokatora, za którą po chwili dosyć niepewnie podążyła jego reszta.
- Cześć Darcy - rzuciła, odwieszając sweter na wieszak.
- Były aż takie korki? - zapytał w odpowiedzi, przekrzywiając lekko głowę.
- Nie nie. To tylko mój szef stwierdził że trzynasta godzina grzebania się z szkiełkami zegarkowymi dobrze mi zrobi przed weekendem. - Uśmiechnęła się. - Co tam słychać w szerokim komputerowym świecie?

<Dlaczego wyczuwam kolację ze Star Trekiem? :')>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz