niedziela, 4 września 2016

od Darcy'ego - CD Margaret

Darcy zaczynał ostatnio bardzo mocno odczuwać nieprzyjemne skutki zarywania praktycznie każdej nocy i poważnego niedoboru snu, a był zdecydowanie ostatnią osobą, która mogłaby na coś tak błahego zwrócić uwagę. Cały jego zespół otwarcie zamartwiał się jego stanem już od dobrych kilku miesięcy, sekretarki w recepcji przy wejściu rzucały mu wyraźnie współczujące spojrzenia kiedy tylko pojawiał się w przeszklonych drzwiach głównych. Nawet agenci pojawiający się od czasu do czasu w jego wydziale żeby złożyć poplamiony kawą lub krwią i wyglądający jak wyciągnięty psu z gardła raport (on naprawdę nie chciał wnikać przez co przechodziły te biedne kartki, i nie miał najmniejszego zamiaru tego robić tak długo, jak długo dostawał wszystkie potrzebne mu do miesięcznego rozliczenia z szefostwem papiery) zdawali się być na swój tajemniczy sposób zaniepokojeni ciemnymi worami pod oczami ich głównego nawigatora.
Był piątek, a Darcy spędził ostatnie trzydzieści osiem godzin w pracy, znowu nocując na kozetce w swoim ciasnym, zawalonym wszystkim co tylko można było trzymać w pracy gabinecie. Od samego rana utrzymywał się na nogach tylko dzięki hektolitrom kawy i tej marnej resztce silnego woli, która jakimś cudem zdawała się jeszcze zostawać w jego wycieńczonym ciele, i był pewien jak niczego innego w tej chwili, że jego żołądek właśnie zaczynał trawić sam siebie, bo od poprzedniego popołudnia nie gościł w nim żaden, chociażby najmarniejszy posiłek niebędący płynną kofeiną. No i miarka się przebrała.
Dochodziła właśnie dziewiętnasta i Darcy był bardzo zajęty (jak zwykle), skrupulatnie sprawdzając firewalle (znowu), kiedy został zaatakowany przez sprzymierzone siły wydziału infromatyczno-logistycznego, pod ramiona ściągnięty z krzesła i upchnięty bezceremonialnie do czekającej już pod budynkiem taksówki, ze swoją nieodłączną, mieszczącą ukochanego laptopa torbą na kolanach i zdecydowanym nakazem powrotu do domu oraz "do jasnej cholery wzięcia się w garść i choć raz przespania więcej niż czterech godzin". Niecałe czterdzieści minut później udało mu się wtoczyć do mieszkania, przygrzać sobie resztkę spaghetti sprzed dwóch dni, którą wykopał z lodówki, i mrucząc z niezadowoleniem coś o nielojalnych podwładnych zaszyć na kanapie w salonie. I byłby pewnie spędził tak resztę wieczora, katując pod raz setny stare odcinki Star Treka, gdyby nie powrót Margaret.
- Mieliśmy z rana drobne problemy z serwerami, a gdzieś koło południa prawie zastrzelono trzech naszych agentów. Do jednego z nich wzdycha połowa sekretarek i asystentek, więc całe biuro było bliskie drobnego wybuchu paniki - zdał szybki raport, podnosząc siatkę z zakupami zostawioną przez współlokatorkę przy szafeczce na buty i zaglądając do niej ukradkiem po drodze do niewielkiej kuchni. - Swoją drogą nie powinnaś się tak przemęczać, wiesz? To niezdrowe.
- I kto to mówi?
- Dobijam do czterdziestki, i tak będę niedługo umierał, więc mi jest wszystko jedno - rzucił z uśmiechem. - Swoją drogą, jakie bakterie okazały się tak ważne, że nie mogłaś przełożyć podglądania ich podziału na poniedziałek?

<Może być też kolacja z Fajerflajem, jak wolisz. :') >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz