Rozkoszowałem się swoim cappuccinem, do którego nie miałem żadnych zastrzeżeń. Było bardzo dobre, gorące. Uwielbiałem pić takie ciepłe pyszne ciecze, które jeszcze szczypią w język.
Za oknem dalej padało, już mniej, ale jednak deszcz nie miał zamiaru ustępować. Dalej uderzał o chodniki, budynki i osoby, które jeszcze uciekały, albo dopiero wyszły na deszcz. Po oknie spływały pojedyncze strugi wody. W dzieciństwie można było się bawić, która kropla będzie pierwsza na dole.
Trzymałem kubek w dwóch dłoniach ogrzewając się nim i zapominając o całej sprawie, gdy nagle dziewczyna wróciła do tamtego tematu. Pokręciłem głową i spojrzałem na nią, wyrwany z widoku ulewy za oknem.
- Na prawdę nie trzeba. Zagoi się prędzej czy później - odparłem i wypiłem łyk picia. Nie chciałem iść do lekarza z trzech powodów. Pierwszy był taki, że nigdy ich nie lubiłem. Według mnie gdy wejdzie się do szpitala, nie wiadomo czy wrócisz, a jeśli tak, to nie wiadomo w jakim stanie. Drugim powodem była moja rasa. Jeśli komukolwiek się zachce badać moją krew, geny czy cokolwiek, bo mu się na przykład nudzi, albo został poproszony o to przez jakiegoś agenta, dowiedzą się, że jestem wilkołakiem. A nie mam zamiaru mieć problemów z organami państwa, które za wszelką cenę będą mnie chcieli złapać i albo poddać bolesnym eksperymentom, albo zabić. Ostatnim powodem jest to, że to nie jest potrzebne. Jestem wilkołakiem, moje rany, nie ważne jakie, zawsze będą się szybciej goić niż u zwykłego człowieka. A co do nosa, w domu go nastawie jeśli będzie trzeba. To nie jest takie trudne, już to parę razy robiłem. W końcu jestem jedną wielką ciapą, pechowcem, więc muszę się przygotowywać an wszystko.
- No tak, ale... - Tiffany dalej upierała się przy swoim, ale ja gestem ręki dałem jej znać, aby już nic nie mówiła. Umilkła.
- Na prawdę. Jeśli to cię ucieszy, to babeczki na prawdę mi wystarczą - oznajmiłem i posłałem jej delikatny uśmiech. Nie czułem już bólu nosa, ani krwi. Oczywiście to nie znaczy, że się zagoiło. Po prostu moje ciało przyzwyczaiło się do bólu, więc nie ma żadnego sensu, aby dalej cierpiało. A krwi można powiedzieć, że zabrakło i tyle. Skończyła lecieć i wszystko.
Jeszcze raz spojrzałem za okno i upiłem kolejny łyk cappuccino. Zastanawiałem się jak przerwać tą martwą ciszę. Nie potrafiłem nigdy zawrzeć jakiejś znajomości, a gdy nadarza się okazja, dlaczego miałbym ją zmarnować? A może temu, że w tej chwili nie potrafiłem znaleźć żadnego sensownego pytania, czy po prostu zdania, które bym wypowiedział, zanim Tiffany odejdzie. Ale w głowie miałem pustkę. Eh... Trudno. Najwyżej dalej będę miał z tym problemy, ale coś powiedzieć trzeba, prawda? Tym bardziej, że ta cisza stawała się coraz bardziej uciążliwa.
- Co lubisz robić w trakcie deszczu? - skier owalem na nią niepewny wzrok i znowu napiłem się kawy. "Oprócz łamania nosów" dodałem w myślach, przez co na mojej twarzy pojawił się maleńki uśmieszek.
Za oknem dalej padało, już mniej, ale jednak deszcz nie miał zamiaru ustępować. Dalej uderzał o chodniki, budynki i osoby, które jeszcze uciekały, albo dopiero wyszły na deszcz. Po oknie spływały pojedyncze strugi wody. W dzieciństwie można było się bawić, która kropla będzie pierwsza na dole.
Trzymałem kubek w dwóch dłoniach ogrzewając się nim i zapominając o całej sprawie, gdy nagle dziewczyna wróciła do tamtego tematu. Pokręciłem głową i spojrzałem na nią, wyrwany z widoku ulewy za oknem.
- Na prawdę nie trzeba. Zagoi się prędzej czy później - odparłem i wypiłem łyk picia. Nie chciałem iść do lekarza z trzech powodów. Pierwszy był taki, że nigdy ich nie lubiłem. Według mnie gdy wejdzie się do szpitala, nie wiadomo czy wrócisz, a jeśli tak, to nie wiadomo w jakim stanie. Drugim powodem była moja rasa. Jeśli komukolwiek się zachce badać moją krew, geny czy cokolwiek, bo mu się na przykład nudzi, albo został poproszony o to przez jakiegoś agenta, dowiedzą się, że jestem wilkołakiem. A nie mam zamiaru mieć problemów z organami państwa, które za wszelką cenę będą mnie chcieli złapać i albo poddać bolesnym eksperymentom, albo zabić. Ostatnim powodem jest to, że to nie jest potrzebne. Jestem wilkołakiem, moje rany, nie ważne jakie, zawsze będą się szybciej goić niż u zwykłego człowieka. A co do nosa, w domu go nastawie jeśli będzie trzeba. To nie jest takie trudne, już to parę razy robiłem. W końcu jestem jedną wielką ciapą, pechowcem, więc muszę się przygotowywać an wszystko.
- No tak, ale... - Tiffany dalej upierała się przy swoim, ale ja gestem ręki dałem jej znać, aby już nic nie mówiła. Umilkła.
- Na prawdę. Jeśli to cię ucieszy, to babeczki na prawdę mi wystarczą - oznajmiłem i posłałem jej delikatny uśmiech. Nie czułem już bólu nosa, ani krwi. Oczywiście to nie znaczy, że się zagoiło. Po prostu moje ciało przyzwyczaiło się do bólu, więc nie ma żadnego sensu, aby dalej cierpiało. A krwi można powiedzieć, że zabrakło i tyle. Skończyła lecieć i wszystko.
Jeszcze raz spojrzałem za okno i upiłem kolejny łyk cappuccino. Zastanawiałem się jak przerwać tą martwą ciszę. Nie potrafiłem nigdy zawrzeć jakiejś znajomości, a gdy nadarza się okazja, dlaczego miałbym ją zmarnować? A może temu, że w tej chwili nie potrafiłem znaleźć żadnego sensownego pytania, czy po prostu zdania, które bym wypowiedział, zanim Tiffany odejdzie. Ale w głowie miałem pustkę. Eh... Trudno. Najwyżej dalej będę miał z tym problemy, ale coś powiedzieć trzeba, prawda? Tym bardziej, że ta cisza stawała się coraz bardziej uciążliwa.
- Co lubisz robić w trakcie deszczu? - skier owalem na nią niepewny wzrok i znowu napiłem się kawy. "Oprócz łamania nosów" dodałem w myślach, przez co na mojej twarzy pojawił się maleńki uśmieszek.
<Tiffany? Wybacz, że tak późno, ale problemy z internetem>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz