Mężczyzna stał jeszcze przez chwilę w tym samym miejscu, wpatrując się w
miejsce, w którym sylwetka zabieganego chłopaka przemknęła mu ostatni
raz. Niedługo po tym, gdy ruszył biegiem przez ulicę, zniknął w tłumie.
— Psujesz mi reputacje. — Stwierdziła, machając lekko smyczą, by Marnie kontynuował marsz. Mark bez problemu dotrzymywał jej kroku.
— Nie ma za co.
— Racja, nie ma. — Kolejne przekomarzanki rodzeństwa, dwa Labradory szły równo z sobą. Zdawałoby się, że również ze sobą rozmawiały... Czyżby kogoś tu obgadywały? Dalsza droga do mieszkania nie przyniosła zbyt wielu wrażeń, wyglądało nawet na to, że rodzeństwo nie doświadczy nawet tym razem kąpieli w błocie, które tak ochoczo oferują samochody innym przechodniom. Po paru minutach faktycznie stali już przed kolejnym ponuro wyglądającym budynkiem, który Mark zwykł nazywać swoim domem. Prędko otworzył drzwi swoją kartą elektroniczną, przeprowadził siostrę bezpiecznie przez kilka schodków w górę i żwawo wsiedli oboje do windy, wpierw wprowadzając psy. Okazuje się, że wieczorem mało kto wzywa windę do góry – wszyscy siedzą już w domach. No i dobrze. Mężczyzna poradził sobie ze wciśnięciem guzika bez najmniejszego problemu, a wcisnął go w zasadzie na ślepo. Pamięta jego położenie na pamięć.
— No, jesteśmy. — Westchnął, wychodząc z windy zaraz po usłyszeniu charakterystycznego dzwonka. Drzwi do jego mieszkania były zaraz przy niej, dosłownie osiem metrów do przejścia... prędko wyciągnął więc z tylnej kieszeni kluczyk i otworzył je na oścież. Pierwsze wbiegły psy, dopiero potem Elise i Mark.
— Zapomnieliśmy o czekoladzie. — Mruknęła zaraz po zdjęciu butów. Brzmiała na dość zawiedzioną, choć była to faktycznie gra.
— Oj, nie marudź. — Napuszył się mężczyzna, ściągając z siebie kurtkę i wieszając ją na pierwszym lepszym oparciu fotela. Zaraz po tym ruszył do kuchni przebierać w szafkach. — Zaraz ci dam. — Dokończył, otwierając kolejną szufladę i wyciągając z niej wszelką zawartość. — Mam. — Powiedział w końcu, podnosząc triumfalnie ciemnobrązowe pudełko. Otworzył je i połamał całą, trzystugramową tabliczkę mlecznej czekolady. Wsypał ją rzecz jasna do miski – którą swoją droga wyjął prosto z suszarki i tylko przetarł lekko ręcznikiem – i podsunął prosto pod rękę siostry. — Masz.
— Dzięki. — Uśmiechnęła się, zagryzając słodkości. — Ile mamy czasu?
— Z jakąś godzinę. — Stwierdził, spojrzawszy na zegarek. W odpowiedzi otrzymał właściwie tylko zrezygnowane westchnienie, któremu towarzyszyło również doniosłe jęknięcie Roca. Pies właśnie w tej chwili postanowił teatralnie położyć się na środku pokoju. „Patrz, nudzę się". Mężczyzna od razu zszedł z siedzenia i podszedł do niego, aby wymechrać psiaka... nie, żeby w tej chwili miało to być aż tak istotne.
— To co... zjem czekoladę i idziemy? — Spytała, wkałdając kolejną słodką kostkę do ust.
— Ta.
— No... to już. — Połknęła resztę. — Dzięki.
Zanim Mark się obejrzał, oboje byli już z powrotem w parku. Robiło się już coraz ciemniej, a rozglądając się dookoła można było dostrzec, iż tak naprawdę dopiero teraz między drzewami zbierają się konkretne grupy ludzi... już nie tylko psiarzy, a także wszelakiego rodzaju osób – ktoś wspomniałby tu pewnie o pewnym paradoksie, ale my może zostawmy anomalie w spokoju. Część ze schodzących się ludzi była normalna... pewnie po prostu wracali do domów lub szli do pracy. Większość jednak przyszła tu w celu, który Markowi i Elise był oczywiście znany. Sporo z nich z resztą otwarcie o tym między sobą mówiła. Bo czemu nie? Są wśród swoich. Tylko pojedyncze jednostki stały z boku, do których rodzeństwo jednak nie należało. Mark w gruncie rzeczy miał już zamiar dołączyć do jednej z utworzonych grup... wydawała mu się całkiem sympatyczna, dostrzegł w niej z resztą paru swoich znajomych – czy to ze studiów, czy też poprzednich pełni, ale w ostatniej chwili zmienił zdanie.
Spojrzał w róg parku, gdzie właśnie mignęła przed nim znajoma twarz. Może nie tak znana, jak tamte, ale z jakiegoś powodu wybrał właśnie ją, od tamtych. Bez dalszej zwłoki pociągnął za sobą siostrę w kierunku chłopaka, który wcześniej niemal stratował jego siostrę na chodniku.
— Widzimy się ponownie. — Zawołał wpół drogi. Humor faktycznie mu dopisywał, teraz tym bardziej... mimo zbliżających się bólów przemiany, które w zasadzie zaczynał już powoli odczuwać. Według zegarka została jeszcze godzina do oficjalnej pełni.
— Psujesz mi reputacje. — Stwierdziła, machając lekko smyczą, by Marnie kontynuował marsz. Mark bez problemu dotrzymywał jej kroku.
— Nie ma za co.
— Racja, nie ma. — Kolejne przekomarzanki rodzeństwa, dwa Labradory szły równo z sobą. Zdawałoby się, że również ze sobą rozmawiały... Czyżby kogoś tu obgadywały? Dalsza droga do mieszkania nie przyniosła zbyt wielu wrażeń, wyglądało nawet na to, że rodzeństwo nie doświadczy nawet tym razem kąpieli w błocie, które tak ochoczo oferują samochody innym przechodniom. Po paru minutach faktycznie stali już przed kolejnym ponuro wyglądającym budynkiem, który Mark zwykł nazywać swoim domem. Prędko otworzył drzwi swoją kartą elektroniczną, przeprowadził siostrę bezpiecznie przez kilka schodków w górę i żwawo wsiedli oboje do windy, wpierw wprowadzając psy. Okazuje się, że wieczorem mało kto wzywa windę do góry – wszyscy siedzą już w domach. No i dobrze. Mężczyzna poradził sobie ze wciśnięciem guzika bez najmniejszego problemu, a wcisnął go w zasadzie na ślepo. Pamięta jego położenie na pamięć.
— No, jesteśmy. — Westchnął, wychodząc z windy zaraz po usłyszeniu charakterystycznego dzwonka. Drzwi do jego mieszkania były zaraz przy niej, dosłownie osiem metrów do przejścia... prędko wyciągnął więc z tylnej kieszeni kluczyk i otworzył je na oścież. Pierwsze wbiegły psy, dopiero potem Elise i Mark.
— Zapomnieliśmy o czekoladzie. — Mruknęła zaraz po zdjęciu butów. Brzmiała na dość zawiedzioną, choć była to faktycznie gra.
— Oj, nie marudź. — Napuszył się mężczyzna, ściągając z siebie kurtkę i wieszając ją na pierwszym lepszym oparciu fotela. Zaraz po tym ruszył do kuchni przebierać w szafkach. — Zaraz ci dam. — Dokończył, otwierając kolejną szufladę i wyciągając z niej wszelką zawartość. — Mam. — Powiedział w końcu, podnosząc triumfalnie ciemnobrązowe pudełko. Otworzył je i połamał całą, trzystugramową tabliczkę mlecznej czekolady. Wsypał ją rzecz jasna do miski – którą swoją droga wyjął prosto z suszarki i tylko przetarł lekko ręcznikiem – i podsunął prosto pod rękę siostry. — Masz.
— Dzięki. — Uśmiechnęła się, zagryzając słodkości. — Ile mamy czasu?
— Z jakąś godzinę. — Stwierdził, spojrzawszy na zegarek. W odpowiedzi otrzymał właściwie tylko zrezygnowane westchnienie, któremu towarzyszyło również doniosłe jęknięcie Roca. Pies właśnie w tej chwili postanowił teatralnie położyć się na środku pokoju. „Patrz, nudzę się". Mężczyzna od razu zszedł z siedzenia i podszedł do niego, aby wymechrać psiaka... nie, żeby w tej chwili miało to być aż tak istotne.
— To co... zjem czekoladę i idziemy? — Spytała, wkałdając kolejną słodką kostkę do ust.
— Ta.
— No... to już. — Połknęła resztę. — Dzięki.
Zanim Mark się obejrzał, oboje byli już z powrotem w parku. Robiło się już coraz ciemniej, a rozglądając się dookoła można było dostrzec, iż tak naprawdę dopiero teraz między drzewami zbierają się konkretne grupy ludzi... już nie tylko psiarzy, a także wszelakiego rodzaju osób – ktoś wspomniałby tu pewnie o pewnym paradoksie, ale my może zostawmy anomalie w spokoju. Część ze schodzących się ludzi była normalna... pewnie po prostu wracali do domów lub szli do pracy. Większość jednak przyszła tu w celu, który Markowi i Elise był oczywiście znany. Sporo z nich z resztą otwarcie o tym między sobą mówiła. Bo czemu nie? Są wśród swoich. Tylko pojedyncze jednostki stały z boku, do których rodzeństwo jednak nie należało. Mark w gruncie rzeczy miał już zamiar dołączyć do jednej z utworzonych grup... wydawała mu się całkiem sympatyczna, dostrzegł w niej z resztą paru swoich znajomych – czy to ze studiów, czy też poprzednich pełni, ale w ostatniej chwili zmienił zdanie.
Spojrzał w róg parku, gdzie właśnie mignęła przed nim znajoma twarz. Może nie tak znana, jak tamte, ale z jakiegoś powodu wybrał właśnie ją, od tamtych. Bez dalszej zwłoki pociągnął za sobą siostrę w kierunku chłopaka, który wcześniej niemal stratował jego siostrę na chodniku.
— Widzimy się ponownie. — Zawołał wpół drogi. Humor faktycznie mu dopisywał, teraz tym bardziej... mimo zbliżających się bólów przemiany, które w zasadzie zaczynał już powoli odczuwać. Według zegarka została jeszcze godzina do oficjalnej pełni.
<Thomas? Błagam, nie Marek ;_;>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz