- Jak na niedźwiedzia grizzly, to faktycznie, mógłby być nieco większy - przyznał Wincenty z rozbawieniem, przyglądając się, jak wielkie psisko obskakuje Vivian z każdej strony i próbuje ponownie polizać ją po twarzy.
Gdy dziewczyna pochyliła się, by podrapać psa za uszami i poklepać po łbie, ghul odsunął się, by merdający ogon czworonoga przestał obijać mu łydki, i cierpliwie poczekał, aż ta wymiana czułości dobiegnie końca.
Przyglądał się zresztą tej scenie z odrobiną mimowolnej zazdrości. Jednym z jego nielicznych wspomnień z krótkiego okresu prawdziwego dzieciństwa był fakt, że zawsze chciał mieć psa. Obecnie mógłby spełnić to dziecinne marzenie za pomocą jednej wizyty w schronisku, ewentualnie poprzez przygarnięcie jednej z wielu przybłęd błąkających się po ulicach Chicago. I zrobiłby to chętnie. Obawiał się jednak, że nie zniesie na dłuższą metę nawet tego rodzaju towarzystwa - albo, co gorsza, kiedyś, gdy ponownie straci nad sobą kontrolę, zrobi biednemu psu krzywdę.
- Zaczekam tutaj - powiedział z uśmiechem, opierając się niedbale o framugę drzwi.
Vivian zniknęła w ciemnym przedpokoju, z niewiadomych dla powodów nie oświecając światła, a Wincenty został sam na sam z patrzącym na niego uważnie psem. Gauthiera kusiło przez chwilę, by wyciągnąć do niego rękę i spróbować pogłaskać go po łbie, ale coś we wzroku zwierzęcia szybko skłoniło go do zrezygnowania z tego zamiaru.
Ghul był niezwykle ciekawy, czy czworonóg widzi w nim realne zagrożenie - którym tak prawdę mówiąc był - dla swojej kochanej pani, czy jest nieufny tylko tak dla zasady, traktując go zwyczajnie jak każdego innego nieznajomego.
Po chwili Vivian wróciła, niosąc smycz i bluzę. Zamknęła mieszkanie, zapięła psa i poprowadziła ghula go z powrotem na zewnątrz, prosząc uprzednio, by był w miarę cicho.
- Czyżby nerwowi sąsiedzi? - zagadnął Wincenty, gdy byli już na zewnątrz. Niebo powoli przechodziło z granatowego w szary, wciąż było jednak chłodno jak w nocy.
- Nawet nie pytaj - prychnęła w odpowiedzi, machnąwszy wymownie ręką. - Wszystko im przeszkadza, niedługo zaczną się czepiać, że Ash w ogóle śmie oddychać.
- A to - Wincenty wskazał na trzy zbliżające się do nich ciemne, rosłe, lecz nieco chwiejące się sylwetki będące prawdopodobnie imprezowiczami wracającymi obchodzie po klubach. - To też twoi sąsiedzi, V?
Szczerze mówiąc, miał nadzieję, że tak. Nie chciał psuć sobie tej nocy.
<V? ^^>
Gdy dziewczyna pochyliła się, by podrapać psa za uszami i poklepać po łbie, ghul odsunął się, by merdający ogon czworonoga przestał obijać mu łydki, i cierpliwie poczekał, aż ta wymiana czułości dobiegnie końca.
Przyglądał się zresztą tej scenie z odrobiną mimowolnej zazdrości. Jednym z jego nielicznych wspomnień z krótkiego okresu prawdziwego dzieciństwa był fakt, że zawsze chciał mieć psa. Obecnie mógłby spełnić to dziecinne marzenie za pomocą jednej wizyty w schronisku, ewentualnie poprzez przygarnięcie jednej z wielu przybłęd błąkających się po ulicach Chicago. I zrobiłby to chętnie. Obawiał się jednak, że nie zniesie na dłuższą metę nawet tego rodzaju towarzystwa - albo, co gorsza, kiedyś, gdy ponownie straci nad sobą kontrolę, zrobi biednemu psu krzywdę.
- Zaczekam tutaj - powiedział z uśmiechem, opierając się niedbale o framugę drzwi.
Vivian zniknęła w ciemnym przedpokoju, z niewiadomych dla powodów nie oświecając światła, a Wincenty został sam na sam z patrzącym na niego uważnie psem. Gauthiera kusiło przez chwilę, by wyciągnąć do niego rękę i spróbować pogłaskać go po łbie, ale coś we wzroku zwierzęcia szybko skłoniło go do zrezygnowania z tego zamiaru.
Ghul był niezwykle ciekawy, czy czworonóg widzi w nim realne zagrożenie - którym tak prawdę mówiąc był - dla swojej kochanej pani, czy jest nieufny tylko tak dla zasady, traktując go zwyczajnie jak każdego innego nieznajomego.
Po chwili Vivian wróciła, niosąc smycz i bluzę. Zamknęła mieszkanie, zapięła psa i poprowadziła ghula go z powrotem na zewnątrz, prosząc uprzednio, by był w miarę cicho.
- Czyżby nerwowi sąsiedzi? - zagadnął Wincenty, gdy byli już na zewnątrz. Niebo powoli przechodziło z granatowego w szary, wciąż było jednak chłodno jak w nocy.
- Nawet nie pytaj - prychnęła w odpowiedzi, machnąwszy wymownie ręką. - Wszystko im przeszkadza, niedługo zaczną się czepiać, że Ash w ogóle śmie oddychać.
- A to - Wincenty wskazał na trzy zbliżające się do nich ciemne, rosłe, lecz nieco chwiejące się sylwetki będące prawdopodobnie imprezowiczami wracającymi obchodzie po klubach. - To też twoi sąsiedzi, V?
Szczerze mówiąc, miał nadzieję, że tak. Nie chciał psuć sobie tej nocy.
<V? ^^>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz