Choć była jedynie niewysoką blondynką, amatorsko trenującą sztuki walki,
Vivian zawsze czuła sie bezpiecznie w swoim własnym towarzystwie. Teraz
jednak, po tym jak widziała biegające po lesie blade postacie oraz
poszła na kolacje z praktycznie całkiem nieznajomym mężczyzna w głębi
duszy czegoś się bała. Nigdy nikomu nie ufała, a teraz mało brakowało,
żeby wygadała się Wincentemu. Może to przez to? Nie mogła do tego dojść,
jednak wizja samotnego przekraczania parku po raz kolejny nie zbyt jej
się podobała, więc była zadowolona, że mężczyzna się zgodził.
- Ja miałabym kogoś zaatakować? - uniosła brwi dziewczyna, wyraźnie rozbawiona tym faktem - Przypominam ci, że to nie ja wbiegłam na ciebie w parku i rozwaliłam ci telefon!
- A właśnie, co do telefonu... - zaczął Wincenty, ale V szybko mu przeszkodziła
- Nie przejmuj się - machnęła ręką - pójdę do salonu, podpisze im pare papierków i dostanę nowy sprzęt.
Mężczyzna w odpowiedzi uniósł jedynie nieznacznie kąciki ust, jakby po prostu nie miał ochoty się sprzeczać. Gdy zamknęli za sobą drzwi lokalu słońce wyglądało jakby dopiero co zastanawiało się czy już na nie pora, czy może jeszcze chwile pospać. Pewnie tak samo, jak wszyscy inni, normalni ludzie. Ale nie oni. Choć było chłodno i Vivian co jakiś czas dygotała dzielnie zbliżali się w stronę jednej z nieprzyjemniejszych dzielnic Chicago. Dziewczyna wetknęła do ust papierosa i zaczęła przeszukiwać kieszenie w poszukiwaniu starej, ozdabianej zapalniczki, jej jedynej pamiątki po ojcu. Nie chciała zbytnio pamietać o tym człowieku, jednak miała do niej jakiś sentyment. Miała ją jeszcze za czasów, jak prosiła z kumplami woźnej, żeby wypuściła ich na chwilę ze szkoły na papierosa. W końcu znalazła ją i odpaliła. Płomień rozjaśnił najbliższe otoczenie i na chwilę oślepił dziewczynę. Po chwili wzrok wrócił do normy i V nadal niepewnie spoglądała na wszystkie miejsca, w których zazwyczaj widziała kogoś znajomego, ale tym razem było całkiem pusto. O tej porze nawet zło spało. Wszyscy spali, nie widać było żywej duszy. Trochę podniosło ją to na duchu, ponieważ uniknęła zbędnych pytań na temat ludzi, którzy przykładowo mogliby zaczepić ich i spytać ich czy nie widzieli jednorożca albo jakiegoś dupka który uciekł z ich towarem. W końcu dotarli do drzwi mieszkania dziewczyny. Od razu usłyszeli cichutkie skomlenie i drapanie w drzwi. Ash był nauczony, że w nocy nie wolno zachowywać się głośno, bo przybiegnie jakaś wredna baba w piżamie i zrobi kolejną aferę, a on będzie musiał wytrzymywać te wszystkie krzyki. Vivian przekręciła zamek, uchyliła drzwi o mało nie przewróciła się przez skaczącego na jej klatkę piersiową pupila.
- No już, spokojnie piesku - pogłaskała po głowie zwierzaka, a ten w odpowiedzi polizał ją po twarzy - Też cię kocham.
- Szczerze mówiąc, spodziewałem się czegoś mniejszego - skomentował Wincenty
- Przecież jest maleńki - spojrzała na niego kątem oka i uśmiechnęła się - Wezmę tylko smycz i możemy iść.
<Wincenty? ^^>
- Ja miałabym kogoś zaatakować? - uniosła brwi dziewczyna, wyraźnie rozbawiona tym faktem - Przypominam ci, że to nie ja wbiegłam na ciebie w parku i rozwaliłam ci telefon!
- A właśnie, co do telefonu... - zaczął Wincenty, ale V szybko mu przeszkodziła
- Nie przejmuj się - machnęła ręką - pójdę do salonu, podpisze im pare papierków i dostanę nowy sprzęt.
Mężczyzna w odpowiedzi uniósł jedynie nieznacznie kąciki ust, jakby po prostu nie miał ochoty się sprzeczać. Gdy zamknęli za sobą drzwi lokalu słońce wyglądało jakby dopiero co zastanawiało się czy już na nie pora, czy może jeszcze chwile pospać. Pewnie tak samo, jak wszyscy inni, normalni ludzie. Ale nie oni. Choć było chłodno i Vivian co jakiś czas dygotała dzielnie zbliżali się w stronę jednej z nieprzyjemniejszych dzielnic Chicago. Dziewczyna wetknęła do ust papierosa i zaczęła przeszukiwać kieszenie w poszukiwaniu starej, ozdabianej zapalniczki, jej jedynej pamiątki po ojcu. Nie chciała zbytnio pamietać o tym człowieku, jednak miała do niej jakiś sentyment. Miała ją jeszcze za czasów, jak prosiła z kumplami woźnej, żeby wypuściła ich na chwilę ze szkoły na papierosa. W końcu znalazła ją i odpaliła. Płomień rozjaśnił najbliższe otoczenie i na chwilę oślepił dziewczynę. Po chwili wzrok wrócił do normy i V nadal niepewnie spoglądała na wszystkie miejsca, w których zazwyczaj widziała kogoś znajomego, ale tym razem było całkiem pusto. O tej porze nawet zło spało. Wszyscy spali, nie widać było żywej duszy. Trochę podniosło ją to na duchu, ponieważ uniknęła zbędnych pytań na temat ludzi, którzy przykładowo mogliby zaczepić ich i spytać ich czy nie widzieli jednorożca albo jakiegoś dupka który uciekł z ich towarem. W końcu dotarli do drzwi mieszkania dziewczyny. Od razu usłyszeli cichutkie skomlenie i drapanie w drzwi. Ash był nauczony, że w nocy nie wolno zachowywać się głośno, bo przybiegnie jakaś wredna baba w piżamie i zrobi kolejną aferę, a on będzie musiał wytrzymywać te wszystkie krzyki. Vivian przekręciła zamek, uchyliła drzwi o mało nie przewróciła się przez skaczącego na jej klatkę piersiową pupila.
- No już, spokojnie piesku - pogłaskała po głowie zwierzaka, a ten w odpowiedzi polizał ją po twarzy - Też cię kocham.
- Szczerze mówiąc, spodziewałem się czegoś mniejszego - skomentował Wincenty
- Przecież jest maleńki - spojrzała na niego kątem oka i uśmiechnęła się - Wezmę tylko smycz i możemy iść.
<Wincenty? ^^>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz