Fakt, że znaleźliśmy w uliczce martwe ciało i zostaliśmy uwięzieni z
psychopatą jest niczym w porównaniu z tym, że musiałam patrzeć jak to
nieludzkie stworzenie je dziewczynę, która żyła jeszcze kilkanaście
minut temu. Ch*uj, że ukradła nam towar, ale to było zwyczajnie
obrzydliwe. A moja noga z chwili na chwile wygladała coraz gorzej. Że
też muszę być taką sierotą i wszędzie się wypierdolić! Gdy tylko
zauważyłam, że istota znika z mojego pola widzenia, powoli się
podniosłam i kulejąc usiłowałam jak najszybciej oddalić się z tego
okropnego miejsca.
- Gdzie jesteście, cioty?! - wydarłam się najgłośniej jak potrafiłam - Handlować dragami potraficie, a jak trzeba pomóc przyjaciółce to spierdalacie?
- Cicho bądź, psiarnia może być niedaleko - usłyszałam szept
Brad pociągnął mnie za ramie i wleciałam do malutkiego budynku, w którym kiedyś składowane były kosze na śmieci. Teraz to miejsce służyło głownie jako schronienie dla dzikich kotów i okazyjnie meneli. Przez bolące kolano trudno było mi zachować równowagę i z całej siły uderzyłam plecami o zimną, betonową ścianę. Jęknęłam z bólu.
- Nic ci nie jest? - zbliżył się do mnie Dave i pogładził mnie oo włosach
- Nie, ale jak wy uciekaliście, to cholerne stworzenie miało ochotę zrobić sobie ze mnie obiad - uśmiechnęłam się ironicznie
- No bo my... - zaczął chłopak, ale urwał kiedy zamachnęłam się i wymierzyłam mu porządny cios w policzek
- Jesteś zwykłym dupkiem. Nie dziwię się, że Carmen zwyzywała cię na przyjęciu od ciot i zostawiła.
Temat Carmen był dla niego niezwykle wrażliwy. Była to najładniejsza i najbardziej wyszczekana dziewczyna, z którą chodził i która nie zostawiła go po tygodniu. Dave długo rozpaczał po jej stracie, a ja zyskałam świetny sposób zeby skutecznie go uspokoić. Chłopak pomógł mi wstać i na tyle szybko na ile pozwalało mi bolące kolano wróciliśmy na osiedle. Pożegnaliśmy się, Brad zarobił jeszcze ode mnie w żebra, a potem każdy ruszył w kierunku swojego bloku. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu. Otwierałam już drzwi do klatki, kiedy moją uwagę przykuł ciemny, ludzki kształt leżący nieopodal śmietnika. Wzdrygnęłam się. Miałam dość trupów na jeden dzień. Jednak sumienie nie pozwalało mi tak po prostu tego zostawić. A co jeśli ten ktoś potrzebował pomocy? Puściłam klamkę i wolnym krokiem skierowałam się w stronę kontenerów. Postać leżała między workami na śmieci, była blada i miała potargane spodnie. Miałam nadzieje, że nie okaże się kolejną ofiarą dziwnego zwierza.
- Ej, chłopie, żyjesz?
Oparłam się o śmietnik i oczekiwałam jakiejkolwiek reakcji. Kolano nadal bolało jak cho*lera, ale starałam się o tym nie myślec, bo koleś leżący na ziemi mógł mieć dużo poważniejszy problem. W pewnej chwili się poruszył...
<Ajk? Pochwal się, co robisz w tych śmietnikach ;D>
- Gdzie jesteście, cioty?! - wydarłam się najgłośniej jak potrafiłam - Handlować dragami potraficie, a jak trzeba pomóc przyjaciółce to spierdalacie?
- Cicho bądź, psiarnia może być niedaleko - usłyszałam szept
Brad pociągnął mnie za ramie i wleciałam do malutkiego budynku, w którym kiedyś składowane były kosze na śmieci. Teraz to miejsce służyło głownie jako schronienie dla dzikich kotów i okazyjnie meneli. Przez bolące kolano trudno było mi zachować równowagę i z całej siły uderzyłam plecami o zimną, betonową ścianę. Jęknęłam z bólu.
- Nic ci nie jest? - zbliżył się do mnie Dave i pogładził mnie oo włosach
- Nie, ale jak wy uciekaliście, to cholerne stworzenie miało ochotę zrobić sobie ze mnie obiad - uśmiechnęłam się ironicznie
- No bo my... - zaczął chłopak, ale urwał kiedy zamachnęłam się i wymierzyłam mu porządny cios w policzek
- Jesteś zwykłym dupkiem. Nie dziwię się, że Carmen zwyzywała cię na przyjęciu od ciot i zostawiła.
Temat Carmen był dla niego niezwykle wrażliwy. Była to najładniejsza i najbardziej wyszczekana dziewczyna, z którą chodził i która nie zostawiła go po tygodniu. Dave długo rozpaczał po jej stracie, a ja zyskałam świetny sposób zeby skutecznie go uspokoić. Chłopak pomógł mi wstać i na tyle szybko na ile pozwalało mi bolące kolano wróciliśmy na osiedle. Pożegnaliśmy się, Brad zarobił jeszcze ode mnie w żebra, a potem każdy ruszył w kierunku swojego bloku. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu. Otwierałam już drzwi do klatki, kiedy moją uwagę przykuł ciemny, ludzki kształt leżący nieopodal śmietnika. Wzdrygnęłam się. Miałam dość trupów na jeden dzień. Jednak sumienie nie pozwalało mi tak po prostu tego zostawić. A co jeśli ten ktoś potrzebował pomocy? Puściłam klamkę i wolnym krokiem skierowałam się w stronę kontenerów. Postać leżała między workami na śmieci, była blada i miała potargane spodnie. Miałam nadzieje, że nie okaże się kolejną ofiarą dziwnego zwierza.
- Ej, chłopie, żyjesz?
Oparłam się o śmietnik i oczekiwałam jakiejkolwiek reakcji. Kolano nadal bolało jak cho*lera, ale starałam się o tym nie myślec, bo koleś leżący na ziemi mógł mieć dużo poważniejszy problem. W pewnej chwili się poruszył...
<Ajk? Pochwal się, co robisz w tych śmietnikach ;D>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz