Po co te wory mięcha przylazły w takie miejsce? Dlaczego mi
przeszkadzali? Na dodatek mieli czelność zbliżać się do mojego jedzenia!
Wciągałem ich mieszające się ze sobą zapachy. Ciężkawe, gorzkawe. Jedynie kobieta pachniała odrobinę słodziej.
Z trudem powstrzymywałem warkot, który wiązł mi w gardle. Najchętniej rzuciłbym się na nich. Trójka ludzi nie byłaby kłopotem. Zmarnowałbym tylko nieco krwi, gdyby przyszło mi szybko ich rozszarpać. Niewielka strata biorąc pod uwagę to, że mięsa byłoby aż nadto. Krwistego, ciepłego mięsa.
Zacisnąłem szczęki starając się przed tym powstrzymać. Trójka ludzi była jednak problemem. Kiedy ginie jedna osoba ludzie zapomną. Jak zginie zbyt wielu, jak znajdą krew, której deszcz nie zdąży zmyć, będą sprawdzać. Szukać. To nie było mi na rękę. Nie chciałem znów przyciągać do siebie uwagi ludzi. Trzeba ich było wystraszyć. Odpędzić od tego co było MOJE.
Kopnąłem leżącą nieopodal puszkę żeby zwrócić na siebie ich uwagę. Zrobiłem też krok w przód, żeby wyjść z mroku. Chciałem, żeby sobie poszli, wynosili się stąd. A oni co? Stali! Dlaczego ludzie muszą być tak głupi?! Tak się chełpili swoją inteligencją, tym, że wymyślają różne śmierdzące rzeczy, a nie potrafili wyczuć niebezpieczeństwa i zwyczajnie odejść. Nic dziwnego, że byli taką łatwą zdobyczą.
Warknąłem gardłowo żeby popędzić ich bo w końcu zaczęli się cofać.
Coś błysnęło. Jeden z mężczyzn sięgnął po broń. Znałem to żelastwo robiące sporo huku. Huku, którego tutaj nie chciałem. Skoczyłem więc w jego stronę i chwyciłem za metal. Wystarczyła odrobina siły, żeby wyrwać przedmiot ze słabej, ludzkiej dłoni. Człowiek krzyknął z bólu, bo zrobiłem to chyba nazbyt gwałtownie, ale poszedł po rozum do głowy i wziął nogi za pas. Podobnie jak pozostała dwójka.
Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że kobieta się potknęła. Usłyszałem syk, poczułem krew. Skoczyłem i w jej stronę.
- Nie! – krzyknęła, zasłaniając się dłońmi.
Wiele wysiłku kosztowało mnie to, żeby zatrzymać się i zabrać dłoń, którą lada chwila miałem zacisnąć na jej szyi. Zostawiłem ją jednak, w pospiechu doskakując do swojej chłodniejącej ofiary. Szarpnąłem martwe ciało jeszcze w biegu i umknąłem w cień tylko po to, żeby wskoczyć na jeden z niższych budynków, później kolejny. Biegłem tak po dachach, nisko, nie rzucając się w oczy z posiłkiem przewieszonym przez ramię. Biegłem do swojego schronienia.
Stanąłem mokry i spięty na strychu jednego z opuszczonych budynków jakich było sporo w tej części miasta. Strych ten służył mi za schronienie od kilku tygodni. Czas chyba jednak było na zmianę lokum. Robiłem to z resztą co jakiś czas, żeby nie ściągać na siebie niepotrzebnej uwagi.
Wciąż czułem napięcie mięśni, gotowych do biegu. Zapach dziewczyny, jej krwi sączącej się z otartej skóry męczył mnie dalej. Zrobiłem kilka nerwowych rundek, prychając wciąż jak zirytowany pies zanim głód przypomniał o sobie i zmusił mnie do zainteresowania się zwłokami. Kiedy skończyłem niemal połowa padliny zniknęła, a resztę, łącznie z kośćmi ułożyłem w rogu pomieszczenia. Z pełny brzuchem czułem się o niebo lepiej. Na tyle nawet, żeby wybrać się na przechadzkę w poszukiwaniu nowego miejsca. Szybko więc wyskoczyłem przez okno, wprost na mokry , nieoświetlony chodnik. Zamiast jednak biec w cieniu zacząłem iść przed siebie. Rozglądałem się przy tym, węszyłem. Sprawdzałem gdzie jest niewielu ludzi i gdzie odór śmierci jest na tyle silny, żeby umknęła ludziom moja obecność.
Wciągałem ich mieszające się ze sobą zapachy. Ciężkawe, gorzkawe. Jedynie kobieta pachniała odrobinę słodziej.
Z trudem powstrzymywałem warkot, który wiązł mi w gardle. Najchętniej rzuciłbym się na nich. Trójka ludzi nie byłaby kłopotem. Zmarnowałbym tylko nieco krwi, gdyby przyszło mi szybko ich rozszarpać. Niewielka strata biorąc pod uwagę to, że mięsa byłoby aż nadto. Krwistego, ciepłego mięsa.
Zacisnąłem szczęki starając się przed tym powstrzymać. Trójka ludzi była jednak problemem. Kiedy ginie jedna osoba ludzie zapomną. Jak zginie zbyt wielu, jak znajdą krew, której deszcz nie zdąży zmyć, będą sprawdzać. Szukać. To nie było mi na rękę. Nie chciałem znów przyciągać do siebie uwagi ludzi. Trzeba ich było wystraszyć. Odpędzić od tego co było MOJE.
Kopnąłem leżącą nieopodal puszkę żeby zwrócić na siebie ich uwagę. Zrobiłem też krok w przód, żeby wyjść z mroku. Chciałem, żeby sobie poszli, wynosili się stąd. A oni co? Stali! Dlaczego ludzie muszą być tak głupi?! Tak się chełpili swoją inteligencją, tym, że wymyślają różne śmierdzące rzeczy, a nie potrafili wyczuć niebezpieczeństwa i zwyczajnie odejść. Nic dziwnego, że byli taką łatwą zdobyczą.
Warknąłem gardłowo żeby popędzić ich bo w końcu zaczęli się cofać.
Coś błysnęło. Jeden z mężczyzn sięgnął po broń. Znałem to żelastwo robiące sporo huku. Huku, którego tutaj nie chciałem. Skoczyłem więc w jego stronę i chwyciłem za metal. Wystarczyła odrobina siły, żeby wyrwać przedmiot ze słabej, ludzkiej dłoni. Człowiek krzyknął z bólu, bo zrobiłem to chyba nazbyt gwałtownie, ale poszedł po rozum do głowy i wziął nogi za pas. Podobnie jak pozostała dwójka.
Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że kobieta się potknęła. Usłyszałem syk, poczułem krew. Skoczyłem i w jej stronę.
- Nie! – krzyknęła, zasłaniając się dłońmi.
Wiele wysiłku kosztowało mnie to, żeby zatrzymać się i zabrać dłoń, którą lada chwila miałem zacisnąć na jej szyi. Zostawiłem ją jednak, w pospiechu doskakując do swojej chłodniejącej ofiary. Szarpnąłem martwe ciało jeszcze w biegu i umknąłem w cień tylko po to, żeby wskoczyć na jeden z niższych budynków, później kolejny. Biegłem tak po dachach, nisko, nie rzucając się w oczy z posiłkiem przewieszonym przez ramię. Biegłem do swojego schronienia.
Stanąłem mokry i spięty na strychu jednego z opuszczonych budynków jakich było sporo w tej części miasta. Strych ten służył mi za schronienie od kilku tygodni. Czas chyba jednak było na zmianę lokum. Robiłem to z resztą co jakiś czas, żeby nie ściągać na siebie niepotrzebnej uwagi.
Wciąż czułem napięcie mięśni, gotowych do biegu. Zapach dziewczyny, jej krwi sączącej się z otartej skóry męczył mnie dalej. Zrobiłem kilka nerwowych rundek, prychając wciąż jak zirytowany pies zanim głód przypomniał o sobie i zmusił mnie do zainteresowania się zwłokami. Kiedy skończyłem niemal połowa padliny zniknęła, a resztę, łącznie z kośćmi ułożyłem w rogu pomieszczenia. Z pełny brzuchem czułem się o niebo lepiej. Na tyle nawet, żeby wybrać się na przechadzkę w poszukiwaniu nowego miejsca. Szybko więc wyskoczyłem przez okno, wprost na mokry , nieoświetlony chodnik. Zamiast jednak biec w cieniu zacząłem iść przed siebie. Rozglądałem się przy tym, węszyłem. Sprawdzałem gdzie jest niewielu ludzi i gdzie odór śmierci jest na tyle silny, żeby umknęła ludziom moja obecność.
<V, wykaraskałaś się i nie padłaś na zawał? Jak tam łapcia kolegi, bardzo połamana? Spotka mnie ktoś może?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz