środa, 26 października 2016

od Sebastiana

Latem noc w Chicago zapadała dość późno, a księżyc zdawał się rozleniwiać na tyle, że niemal nie chciało mu się wspinać co wieczór na rozgwieżdżone niebo. Ulice miasta, tak te duże i popularne wśród mieszkańców i turystów, jak i te mniejsze, boczne, rozbrzmiewały gwarem rozmów i śmiechów, muzyką, szumem samochodów; nagrzane za dnia słońcem powietrze zdawało się wtedy dosłownie wibrować energią, tętnić ciepłem sączącym się z restauracji i kafejek wraz z przyjemnie jasnym światłem neonowych napisów, wabiących klientów jak ćmy.
Sebastian nie przepadał za latem - doświadczył już w życiu wystarczająco dużo upałów, tych irackich i afganistańskich, by mieć ich serdecznie dość aż do śmierci. Od lat znacznie bardziej odpowiadały mu chłodne powietrze i niska temperatura; jesień i wczesna zima zdecydowanie królowały na jego prywatnym podium pór roku, w przeciwieństwie do zajmujących na nim najniższe, bo ostatnie miejsce, tak ukochanych przez większość ludzi dni ciepłych. Był jedną z niewielu znanych sobie osób - żeby nie powiedzieć "jedyną" - które naprawdę lubiły momenty, gdy czerwona kreseczka na staromodnym termometrze wiszącym za oknem w kuchni spadała poniżej dwunastu stopni w skali Celsjusza, Doran bowiem najlepiej czuł się w jesiennym płaszczu i stosunkowo cienkim szaliku, który dawno temu dostał w prezencie od matki. Latem z kolei chcąc nie chcąc musiał zadowolić się wytartymi już nieco gdzieniegdzie jeansami i zwykłą flanelową koszulą w kratę. Nigdy nie lubił jakoś specjalnie się wyróżniać, nie na tym zresztą polegała jego praca, a i wygoda, wraz z idącą z nią w parze swobodą ruchów, w zawodzie najemnika może zostać uznana za dość istotną.
James Bond i jego wiecznie perfekcyjny, skrojony na miarę garnitur za trzy tysiące funtów mogli pójść się wypchać swoją jawną nierealnością.
Antykwariat Wincentego mieścił się, na całe szczęście, na nieco cichszej niż reszta dzielnicy ulicy, i trzeba przyznać, że Sebastian odetchnął z prawdziwą ulgą, gdy znajomy dźwięk dzwoneczka zamontowanego na drzwiach, wraz z ich, nadchodzącym chwilę później, cichym trzaskiem, odciął go niemal całkowicie od męczącego hałasu miasta. Nieco zatęchłe powietrze, przesiąknięte kurzem i zapachem staroci, zdawało się skutecznie wyciszać irytację, która narastała w nim od samego rana.
Wincentego nie było co prawda nigdzie w zasięgu wzroku, znali się już jednak wystarczająco długo, by Doran wiedział, że ghul z pewnością gdzieś tu siedzi.
- Wyłaź - jego głos zazgrzytał nieprzyjemnie w ciszy sklepu, a buty skrzypnęły o starą podłogę, gdy mężczyzna ruszył z wolna między regałami. - Mamy zlecenie które może ci się spodobać, a ja nie zamierzam marnować całego wieczora w towarzystwie zakurzonych antyków.

<Post napisany u Mariana to zawsze najlepszy post. :') >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz