czwartek, 20 października 2016

od Marka

 — Co u Johnny'ego? — Spytał ni stąd, ni zowąd zielonowłosy mężczyzna, podchodząc do jednej z akurat idących naprzeciw niego kobiet. Trzymała ona w ręce kurczowo smycz swojego psa, na oczach nosiła okulary z ciemnymi szkłami. Nie dodawały jej co prawda urody, ale mimo to niejeden facet się za nią ogląda. Szkoda, że jest zajęta, co? Usłyszawszy jego głos, wzdrygnęła się. — Sorki. — Powiedział od razu, pozwalając własnemu labradorowi powitać się z kumplem.
— Nie ma sprawy. — Zaśmiała się, obejmując Marka. Jest między nimi pewnego rodzaju niespisana umowa: Mark zawsze staje w tym samym miejscu, aby nie musiała wymacywać. Sam niewiele z tego dostaje, ale jakoś nie robi mu to różnicy. — Wszystko u niego dobrze. — Stwierdziła. — A u ciebie?
— W sumie wszystko spoko. Pomijając to, że studia doprowadzają mnie powoli do bankructwa... ale to już wiemy od dawna. — Mruknął żartobliwie, puszczając siostrę. — Ale zdrowy, no i się uczę. Co więcej! Mr. Karlson nie czepia się mnie już od dwóch tygodni... nowy rekord.
— Poproszę Johnny'ego, aby to zapisał. — Stwierdziła, udając, że się rozgląda.
— A czego to tak poszukujesz? — Temat wzroku Elise już dawno przeszedł w relacji rodzeństwa do poziomu normalności. Dlatego też tekst ten, który wydostał się z ust Marka w sumie bez przemyślenia ewentualnych konsekwencji, nie spotkał się z negatywnym odbiorem.
— Bardzo śmieszne. — Trafiła idealnie. Mężczyzna czasem ma wrażenie, jakoby jego siostra miała zdolności echolokacji.
— Ał! — Złapał się za lewe ramię, w które właśnie oberwał. Przez moment brzmiał jak dziewczyna, co wywołało na twarzy siostry oczywisty uśmiech. — No wiesz?
— Gdzie ławka? — Spytała, znów się rozglądając. — Marney. — Zawołała pa. Jego reakcja była aż zaskakująco szybka. Dziewczyna uklęknęła przed nim – czy też on usiadł przed nią – zaczęła do niego mówić najbardziej entuzjastycznym tonem, na jaki było ją stać. — Szukaj krzesła. — Wykonał polecenie od razu. Zaprowadzenie jej do ławki zajęło mu dosłownie moment.
— Pomóc ci? — Spytał mężczyzna. Kiwnął głową, chwilę później Elise znalazła się bezpiecznie na drewnianym siedzeniu... swoją drogą mokrym, ale chyba fakt ten był jej obojętny. Siedziała tak przez chwilę i wpatrywała w dal. Przez okulary zupełnie nie można było poznać, że zamknęła oczy. Mark nie zamierzał przerywać tej ciszy, usiadł więc – choć dość niechętnie, z racji gwarancji brudnych spodni – obok niej i przyłączył się. Dopiero po kilku minutach tego zastanawiania się nad sensem życia i innych myśli, które w okresach całkowitej ciszy potrafią zaskoczyć swoją obecnością, Elise wyrwała go z transu.
— Dziś jest pełnia, ta?
— Yhm. Mamy jeszcze jakieś trzy godziny do zmroku. — Odpowiedział, obserwując, jak Marney i Roco gonią się po parku. — Są cali w błocie. — Zmarszczył brwi. — Myślisz, że zdążymy wykąpać ich obu? — Spytał.
— Jeśli Roco nienawidzi wody tak samo, jak Marnie... wątpię. — Zaśmiała się.
— W takiej sytuacji będziesz musiała pomóc mi w sprzątaniu. W moim mieszkaniu jest ostatnio paskudny chlew. Nie miałem czasu się tym zająć.
— Chyba sobie żartujesz. — Prychnęła. Szkoda, że nie wie nawet, jak szeroko się uśmiechnęła. — Mogę co najwyżej wspierać cię mentalnie.
— Taaak, pewnie. Marnie jest znacznie ujebany niż Roco. Sprzątasz ty.
— Twoje mieszkanie, twój problem. Właśnie, że ty... poza tym, ja jestem niepełnosprawna. Chyba nie chcesz wykorzystać biednej, niepełnosprawnej dziewczyny? — Uuuu. Wyciąga ciężkie działa.
— Nie... po prostu... — I tu go załatwiła. Ukochany, opiekuńczy braciszek nie może tym razem pokonać – podkreślmy to jeszcze raz – niepełnosprawnej. — Ech... wygrałaś. Ale i tak będziesz musiała mi pomóc, nie ma łaski. — Stwierdził.
— Spoko. I tak lubię sprzątać. — Jego wściekło-rozbawione spojrzenie zostało niezauważone, oczywiście.

Nagle z rozmowy wyrwał ich przerażający, głośny dźwięk. Instynktownie odwrócili się w jego kierunku, gotowi jednocześnie do ucieczki i walki. Wszyscy inni ludzie w parku zrobili to samo, podbnie, jak i zwierzęta. Ten okropny pisk wszystkich rozproszył. Jakiś młodziak najwyraźniej dostał nowe auto. Ale to dobrze. Mark spojrzał na swój zegarek.
— Musimy się zbierać. — Mruknął do siostry, po czym machnął energicznie na swojego psa. — Roco, do nogi! — Labrador po kilkunastu sekundach posłusznie dał przypiąć do siebie smycz, mężczyzna zrobił to także Marney'owi, który przybiegł za kumplem. Siostra nie musiała go o to prosić, przypiętą do czekoladowego psa smycz podał jej wprost do ręki.
— Dzięki. — Powiedziała, choć mężczyzna nawet tego nie oczekiwał. Przez chwilę poczuł się dziwnie, jakby zrobił coś dziwnego – a w końcu tak nie było – ale szybko się pozbierał. — Zostawimy ich i wracamy? — Spytała, gdy już ruszyli w kierunku mieszkania Marka. To niespełna dwie przecznice od parku. Na spokojnie zdążą dojść na miejsce, zjeść jeszcze jakieś podgrzane żarcie z puszki – bo mężczyzna właściwie tylko to ma w lodówce – i wrócić do parku. Na miejscu do tego czasu pewnie zrobi się nieco większy tłok, sporo wilkołaków stosuję te samą taktykę. A mieszkańcy miasta nie ogarniają, co to są za wielkie zebrania co cztery tygodnie... Czasem to aż dziwne, że tego nie łączą. Nie, żeby to komukolwiek nie pasowało.
— Ta. — Mruknął, chwytając mocniej smycz Roca. Zbliżali się do ulicy. Marney zatrzymał swoją właścicielkę idealnie metr przed krawężnikiem. — Chyba że chcesz iść przed zmrokiem jeszcze gdzieś. — To zabrzmiało odrobinę jak pytanie, ale w gruncie rzeczy miało tak brzmieć.
— Myślałam, żeby zajrzeć do spożywczaka. Mam ochotę na coś czekoladowego. — Powiedziała, wpatrując się pusto w przestrzeń.
— Poważnie? — Mark nie wiedział, jaką inną reakcję mógłby zaprezentować. — W porządku. Pójdziemy i kupimy dzieciaczkowi czekoladkę. — Dokończył po chwili.
— Serio? Ojejej... ale jesteś kochany... — Ach, czyli zaczynają zabawę w „kto jest bardziej cute?" Zielone światło, kilkanaście osób ruszyło pełnym pędem przez pasy. W tym i Mark z Elise.
— Oh, wiem. — Powiedział, gdy już przeszli na druga stronę. Skręcili na prawo, gdy... Elise niemal krzyknęła, podobnie jak oszołomiony nagłym zdarzeniem Mark. Utrzymał ją w ostatniej chwili, by w następnym momencie chwycić za ramię winowajcę.
— Mógłbyś trochę uważać. — Stwierdził. — Ona jest niewidoma, poważnie tego nie zauważyłeś? — Patrzył mu prosto w oczy, chłopak wyraźnie wcale nie miał zamiaru skrzywdzić Elise... w gruncie rzeczy, gdy tak Mark go trzymał, chyba zaczął aż się go nieco obawiać.
— Mark, uspokój się. — Siostra zainterweniowała. Prędko wymacała trzymającą na oko-dziewiętnastolatka dłoń mężczyzny i zmusiła go do zwolnienia uścisku. Tryb brata-obrońcy: turn-on. Nie, żeby miał zamiar się na kogokolwiek rzucić, aczkolwiek...
— Sory. — Mruknął w końcu Mark, uspokoiwszy się. — Ponosi mnie czasami.
— No. Powinieneś się leczyć, chłopie, na napady agresji. Aż taka nieporadna nie jestem, żebyś na każdego przechodnia musiał warczeć, bo niechcący mnie szturnął. — Stwierdziła z wyrzutem Elise. — ja też przepraszam, za niego. — Zwróciła się do zdezorientowanego chłopaka, choć patrzyła w zupełnie nie tym kierunku.

<Thomas?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz