Wincenty właściwie nie pamiętał, kiedy ostatnim razem miał okazję obserwować pożywiającego się nosferatu. Wiedział jedynie tyle, że całkiem dawno - na tyle, by zdążył już zapomnieć, jakie wrażenie może taki widok wywrzeć. Nie miało ono za wiele wspólnego z przerażeniem; bliżej było mu do dziwnego niepokoju, jaki może odczuwać ktoś niebędący do końca pewien, czy ten wielki zwierz, któremu rzucił właśnie kawałek mięsa, nie postanowi okazać wdzięczności poprzez pozbawienie go ręki. Największą część tego uczucia stanowił jednak ten rodzaj specyficznej fascynacji, którą odczuwa chyba większość śmiertelników mających styczność z wampirami - zarówno ludzi, jak i ghuli.
Nie da się ukryć, że Gauthier w innych okolicznościach byłby nadzwyczaj zainteresowany zaistniałą sytuacją i z chęcią poobserwowałby z uwagą jej przebieg, ale tak jakoś wyszło, że w chwili obecnej bardziej obchodziła go jego rana postrzałowa, niż ucztujący żongler.
Krwawił dość obficie, ale nie aż tak, by można powiedzieć, że nie mogło być gorzej. Było przeciętnie, kula nawet nie zbliżyła się przecież zanadto do serca - chociaż Gauthier nie wątpił, że to właśnie w nie Karlsson celował. Ból, który wciąż rozchodził się gorącymi falami od jego barku i wędrował przez resztę torsu, atakując szczególnie zaciekle, gdy próbował poruszyć prawą ręką w jakiś znaczniejszy sposób, również nie był szczególnie górnolotny. Troszeczkę ćmiło mu się z jego powodu w oczach, to fakt, ale póki mógł ustać na nogach, nie widział powodu, by jakoś szczególnie się martwić.
Kula nie zraniła jednak jedynie barku. Znacznie większego uszczerbku w wyniku tego incydentu doznała jego duma; dał się przecież postrzelić zwykłej płotce, jakby był jakimś cholernym amatorem. Mało tego, gdyby nie jego towarzysz, zakończyłby swoją karierę (i przy okazji życie) w tak żałosny sposób, zastrzelony w zaułku przez marnego handlarza narkotyków!
Wampir skończył się pożywiać i upuścił bezwładne ciało Elijasa, które z głuchym, nieprzyjemnym odgłosem upadło na nierówny beton. Odwrócił się do Wincentego i spojrzał na niego wyczekująco, a ghul poczuł, że powinien przestać opierać się o ścianę.
Albo chociaż się odezwać, bo ta pierwsza czynność wydawała mu się trochę zbyt niewykonalna.
- To miło, że postanowiłeś mnie wyręczyć - stwierdził, próbując się uśmiechnąć. Twarz miał bladą jeszcze bardziej niż zwykle i ściągniętą bólem.
<Rei? Ty to już lepiej szykuj nici i proszek do prania. :D>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz