piątek, 30 września 2016

od Roy'a - CD Ӧykü

Miałem pomysł. Skoro nie zdąrzy pójść do swojego domu i tam się przebrać, to dlaczego nie miała by kupić nowych ubrań..?
-Mam pomysł.- powiedziałem po chwili.- Kupię ci nowe ciuchy.
-Zaraz zaraz... 'Kupię'?- spytała podejrzliwie.
-No. Kupię ci je. Dobra. Nie dyskutujmy już tak o ty.. Czas leci.- chwyciłem dziewczynę za rękę, po czym pobiegliśmy do najbliższego sklepu odzieżowego.
Ӧykü jeszcze kilka razy chciała zaprotestować, jednak ja to ignorowałem. Widziałem zdziwione twarze przechodniów. W końcu nie często można zobaczyć dwójkę nastolatkó, którzy mają mokre ubrania oraz włosy.
Stojąc przy kasie dziewczyna nie pewnie spojrzała się w moją stronę.
Uśmiechnąłem się do niej ciepło po czym wyjąłem portfel i zapłaciłem. Byliśmy już pod uczelnią.
-Niestety na włosy nic nie mogę zdziałać...-powiedziałem zamyślony.
-Roy...- zaczęła dziewczyna.
-Tak? -Mam u ciebie dług...
-Potraktuj to jako przysługę. A jeżeli już to możesz ten dług spłacić idąc ze mną na kręgle. Co ty na to? - powiedziałem wesoły.
Ӧykü???

czwartek, 29 września 2016

od Ӧykü - CD Roy'a

Chłopak chwycił mnie za rękę i pobiegł ciągnąc mnie za sobą. Doszliśmy do kamiennej ścieżki. Roy ostrożnie przechodził z jednego na drugi kamień. Jednak gdy miał być to już czwarty kamień na który przeszedł poślizgnął się i wpadł do rzeki. O dziwo zmienił się w wilka co mnie jeszcze bardziej rozśmieszyło. Roy w postaci wilka, mało kiedy spotykane. Chcąc się jakoś wytłumaczyć zaczął jąkać się co mnie jeszcze bardziej rozśmieszyło. Roy wrócił na brzeg gdzie i ja byłam. Myślałam, że po prostu wejdzie na brzeg jednak on zaczął mnie chlapać wodą. Prosiłam go, aby przestał jednak nie przestawał. Nie pozostało mi nic innego jak zrobić to samo co on. Weszłam do rzeki i zaczęłam go chlapać. Pomimo tego, że woda była straszliwie zimna to zabawa i widok jak Roy się uśmiecha nie przeszkadzała mi. Podeszłam jeszcze bliżej. Ochlapałam go tak mocno jak tylko mogłam, przez co się przewrócił po robiąc krok w tył nie zauważył kamienia. Rozśmieszyło mnie to bardziej niż tamten upadek. Podeszłam i wyciągnęłam rękę, aby mu pomóc. Chwycił mnie za rękę jednak nie wstał, a przyciągnął do siebie przez co wpadłam do rzeki i to wprost na niego. Roy przemienił się w człowieka. Będąc nad nim spojrzałam mu się wprost w oczy i uśmiechnęłam.
- Nareszcie się uśmiechasz! - Spojrzał się na mnie zakłopotanym wzrokiem. Po chwili wstałam i spojrzałam się na niebo, które robiło się powoli pomarańczowe. Pomogłam wstać chłopakowi i wyszliśmy na brzeg. Spojrzałam się na godzinę w telefonie. - Muszę iść, bo mam za godzinę wykład - Powiedziałam do chłopaka.
- A gdzie znajduje się twoja uczelnia? - Spytał.
- Jakieś pięćdziesiąt minut drogi stąd - Odpowiedziałam.
- Więc nawet nie zdążysz wejść do domu, aby się przebrać - Zrozumiał, a ja przytaknęłam głową, że ma racje.
- Spokojnie nie będzie tak, źle. Mam jeszcze swoją długą bluzę, więc nikt się nawet nie skapnie, a włosy wyschną, jedynie będą lekko wilgotne - Ja nie widziałam problemu, jednak Roy chyba tak. - Dlaczego masz taką minę? - Spytałam się.

<Roy???>

środa, 28 września 2016

od Roy'a - CD Ӧykü

Chwyciłem jej dłoń po czym popędziliśmy w stronę kamiennego "przejścia". Przypomniała mi się Szkocja.
Powróciłem wspomnieniami do czasów, gdy jeszcze mieszkałem w tym kraju. Rozległe trawiaste łąki. Kamienne ruiny starych zamków. Przypomniał mi się deszcz, który często tam padał...
Zrobiłem pierwszy krok. Kamienie były dość duże, jednak ja jak to ja, uważnie obserwowałem miejsce kolejnego kroku. Drugi krok. Trzeci. I zaraz czwarty...
Poślizgnąłem się i z impetem wpadłem do rzeki. Woda była lodowata, jednak ja zamiast marznąć odczuwałem przyjemne ciepło. Dziwne... Przecież nie mam na sobie futra...
Spojrzałem w swoje odbicie w rzece. No nie! Gdy wpadłem musiałem szybko zmienić formę. Teraz w wodzie siedziałem jako czarno-biały wilk z czerwonymi oczami.
Ӧykü widząc co się ze mną stało, zaczęła się śmiać. Położyłem usy po sobie. Była to oznaka lekkiego zakłopotania.
- N-no co! Ja tak często mam!- powiedziałem zakłopotany. Wstałem i popędziłem w stronę brzegu. Ӧykü siedziała na brzegu i śmiała się ze mnie. Chciałem jej zrobić na złość, więc podszedłem do brzegu i zacząłem chlapać nią wodą. Nadal byłem pod postacią wilka, jednak nie mogłem opanować śmiechu. Wilki mogą się śmiać? Illuminati!!!
-P-przestań! Roy!- dziewczyna rozpaczliwie próbowała mnie przekonać do tego, abym przestał to robić. Ja jednak nie przestawałem.



Ӧykü?? Brak weny. Mam słabą odporność i się zaraziłam ;-;

wtorek, 27 września 2016

od Ӧykü - CD Roy'a

Zawstydziłam się, gdy Roy powiedział mi, że mam super głos. Wiedziałam, że to nie prawda. Nastała cisza. Chłopak dojadł kolejną kanapkę po czym powiedział mi, że nie wiem o nim wszystkiego. Co prawda nie znałam go długo, ale czułam jakby znała go od dawna. Jak tylko zaczął opowiadać ja się wsłuchałam w to co opowiada. Ucieszyłam się, że on opowiada mi o sobie. Piosenkę na sam koniec jaką zaczął nucić była mi znajoma.
- Dziękuję - Powiedziałam cicho pod nosem i uśmiechnęłam się lekko. Przygarnęłam nogi do siebie, położyłam ręce na nogi po czym głowę na ręce. Piosenkę jaką nucił była smutna. Przez czas jaki chłopak nucił piosenkę ja przypomniałam sobie dzień w którym to zraniłam swojego brata, matka się nade mną znęcała, chłopaki i dziewczyny z klasy szarpali za włosy... Zaszkliły mi się oczy. Nienawidziłam tych wspomnień. Chciałabym o nich zapomnieć i nie wracać do tamtych najgorszych dni, niestety coraz to częściej przypominały mi się. Zaczęłam niby wszystko od nowa, jednak wciąż moja przyszłość tkwiła do okoła mnie. Chłopak przestał nucić piosenkę.
- Co się stało? - Spytał, a ja spojrzałam mu w prosto w oczy.
- To nic takiego - Otarłam oczy i uśmiechnęłam się.
- Na pewno. Mi możesz wszystko powiedzieć - Zarumieniłam się lekko na twarzy.
- Na pewno to nic takiego. Chciałbyś ze mną pójść na drugi brzeg? - Wstałam i wskazałam palcem na drugi brzeg, który oddzielała woda.
- Jak niby masz zamiar się tam dostać? - Spojrzał się na mnie pytająco.
- Przez ścieżkę zrobioną z kamieni, jest nie daleko. To jak idziesz? - Spojrzałam na niego z ogromnym uśmiechem i zdecydowaniem.
- Skoro ty idziesz to i ja - Uśmiechnął się. Podałam mu rękę.

<Roy???> Brak weny....

niedziela, 25 września 2016

od Roy'a - CD Ӧykü

Wsłuchałem się w śpiew dziewczyny. Słuchałem jej jak zaczarowany.
-Przepraszam...- przerwała na chwilę.
-Nic się nie stało... Masz super głos...- nadal nie mogłem wyjść ze zdumienia.
-Oj, nie przesadzaj...- zaśmiała się nerwowo.
-Ja tylko prawdę mówię...- chwyciłem kolejną kanapkę i zacząłem ją zajadać.
Siedzieliśmy w ciszy przez jeszcze jakiś czas.
-Miałem ci coś opowiedzieć, prawda? A więc słuchaj, nie poznałaś o mnie jeszcze całej prawdy...
Pierwszy września. Rozpoczęcie roku szkolnego, oraz mojej przygody z nauką. Miałem w tedy pójść do pierwszej klasy. Cieszyłem się z tego. Poznałem wiele niesamowitych osób. Miałem nawet swoją paczkę, nazwałem ją wraz z kumplami "Drużyna iron mana". Myślałem że takie czasy jakie w tedy przeżywałem będą trwać wiecznie. Myślałem że do końca naszej przyjaźni będziemy siedzieć na korytarzu i czytać komiksy, lub jeść cukierki. Kłopoty zaczęły się w drugiej klasie, po śmierci taty...
-Trzymaj się od niego z daleka... Jest z rodziny morderców...- po szkole chodziły dziwne plotki na mój temat. Z resztą. Dziwne? Raczej dość bliskie prawdzie. Po tym wszystkim, po zamknięciu wujka oraz oddaniu mnie w ręce babci, zacząłem pełnić rolę kozła ofipełnić, szło to w parze z moją depresją.
Codziennie po szkole byłem atakowany przez chłopaków ze starszych klas. Miałem jednak tego dość...
Pamiętam ten dzień doskonale... 12 maja... Około godziny 14...
Letni ciepły wiatr, który tańczył z trawą, popudzał moją wyobraźnię. Siedziałem na kamiennym murze, niedaleko lasu. Rysowałem. Mój spokój zburzył dzwięk głosy jednego z moich oprawców..
-Patrzcie, patrzcie... Nasz morderca planuję morderstwo na trawie... Ha ha ha!- chłopak nie mógł przestać się śmiać. W jego ślady poszły jego 'kumple'.
-Och, czyżby naszemu Roy'owi zabrakło języka w gębie?- chłopak udawał skruszonego. Denerwowało mnie to.
-Twój Roy siedzi tutaj i wszystko słyszy.- odszczeknąłem.
-Morda! Ja też tu jestem!
-Ja też. Mam pytanie. Używasz tego swojego pustego łba? Bo wiesz, obrażasz mnie i ranisz tymi słowami...
-Coś powiedział?!- chłopak się wkurzył.
-A jednak jesteś głuchy. ..- powiedziałem pod nosem, po czym zeskoczyłem z muru i wyjąłem swój świeżo naostrzony ołówek. Był bardzo ostry. Bez chwili zawachania dźgnąłem swojego oprawcę w udo. Ten zaczął wyć.
-Niby z ciebie taki super mięśniak a maże się już po lekkim ukłuciu...- chwyciłem swój zeszyt z rysunkami po czym chciałem już wracać, lecz poczułem czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Odwróciłem głowę by zobaczyć kto to, lecz już po chwili leżałem na glebie z rozwalonym nosem. Wstałem jakby nigdy nic i dotknąłem swojego nosa.
-Krew... Mimo wszystko wiedz że mnie do nie boli... Jednak wy, takie tępe karaluchy nie możecie tego pojąć... Wszak wasza rasa jest położona niżej łańcucha pokarmowego od nas...-szepnąłem po czym rzuciłem się na nich...
-Teraz już mam to za sobą...- szepnąłem cicho, po czym chwyciłem kolejną kanapkę i zacząłem nucić.


Ӧykü???? (Nie mam ani weny, ani energii ;-; dobranoc. )

Don't want to be an American idiot!

https://pbs.twimg.com/media/CEh__t5UsAA2F4e.png 
Imię: Aaron
Nazwisko: Ansel
Pseudonim/Przezwisko: Ann (przyjęło się od nazwiska i żeby było zabawnie, bo żeńskie przezwisko)
Wiek: 19 lat
Data urodzenia: 19 marca 1997
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Człowiek
Pochodzenie: Phoenix, Arizona - USA
Status społeczny: Student na kierunku kryminologii, chociaż nie wie co on tam robi.
Rodzina:
  • Lesley Ansel - Ojciec, 44 lata - Zwykły mężczyzna pracujący w banku za biurkiem. Miał marzenie zostać detektywem, jednak po poznaniu matki Aarona porzucił to marzanie, które przelał na syna tym samym zmuszając go do podjęcia studiów na tym kierunku. Często zapracowany, zamykał się w gabinecie w domu i Bóg wie co tam robił.
  • Sophia Ansel - Matka, 43 lata - Pielęgniarka w szpitalu w centrum Phoenix. Poczciwa kobieta zawsze stawiająca dobro innych przed własne. Często na nadgodzinach w szpitalu tylko przez jej zamartwianie się o pacjentów. Bywały dni kiedy nocowała w szpitalu przez dłuższy okres czasu.
  • Skylar Ansel - Siostra, 23 lata - To ona głównie opiekowała się Aaronem, przez zapracowanie rodziców obowiązki spadały na nią, nigdy jednak ich za nic nie obwiniała. Zamiast tego chwaliła poświęcenie dla pracy rodziców, którym Aaron dość często się martwił. Mimo wszystko z rodziny ufa on najbardziej Skylar, która obecnie kończy studia na medycynie.
Partner: Brak, dobrze jest również wiedzieć, że jest on biseksualny.
Charakter: Aaron w wielkim skrócie to zbyt pewny siebie, lubiący ryzyko chłopak. Nie jest jakoś wybitnie inteligentny, jednak głupi też nie jest. Uwielbia sarkazm, którego uczy się już od dzieciństwa. Optymista lubiący dręczyć ludzi jego nadmiernymi pytaniami. Powtarzające się "A dlaczego?" lub "No ale czemu?" może zmęczyć każdego, Aaron to wie dlatego te słowa dość często wychodzą z jego ust. Jeśli się uprze to zazwyczaj nie odpuści, zdarzają się jednak wyjątki. Uwielbia wyjścia ze znajomymi, ogółem jest wielkim ekstrawertykiem. Chłopak ten jest dość niecierpliwy, gdy czegoś chce ma dostać to w tej chwili. Niezbyt umie się skupić i łatwo go rozproszyć, a prace oddaje w ostatnim terminie lub zdaje się na łaskę wykładowcy aby przełożył chociaż o jeden dzień. Mistrz znajdowania bezsensownych i łatwych do przejrzenia wymówek. Nie przepada za siedzeniem ciągle w jednym miejscu.
Aparycja: Aaron ma 172 centymetry wzrostu. Jest on brunetem z nietypowym kolorem oczu, które przyjęły się jako "bliżej nieokreślony odcień brązu" co jest dla niego głupim absurdem. Nosi okulary z wadą na minusie które ma od dziesiątego roku życia. Sylwetkę ma lekko wysportowaną, przez regularne wypady na siłownię co dwa tygodnie. Nigdzie nie rusza się bez jakiejkolwiek bluzy na wszelki wypadek. Nosi on zazwyczaj czarne jeansy z trampkami również tego koloru. Na plecach po lewej stronie ma on wyautowane skrzydło, tylko jedno i tylko z tej strony z niewiadomego powodu.
Historia: Historia tegoż mężczyzny nie jest jakaś niezwykła i długa. Urodził się w Arizonie, którą opuścił tylko dla studiów. Jego rodzice byli bardzo zapracowani przez co siostrę uważa za swój autorytet. Nie specjalnie ma im to za złe, bo wiedział, że zawsze może iść gdzieś po szkole nie martwiąc się o ich opinię. Przyzwyczaił się do tego. W momentach kiedy jego tata był w domu i poświęcał im czas, zawsze musiał słuchać opowieści o detektywach i jak wiekom szkodą jest, że nim nie został. Najgorzej było kiedy na końcu zawsze powtarzał te same słowa: "Jednak teraz mamy Aarona, który sprawi, że nareszcie będę mógł umrzeć w spokoju". Kiedy Aaron w końcu miał te 19 nieszczęsnych lat, zanim się obejrzał był już zapisany na studia, spakowany i gotowy do drogi. Bez słowa wyjechał, chociaż wiedział, że kryminały to nie jego bajka. Chętnie rzuciłby studia jednak ze względu na ojca jeszcze tego nie zrobił. Planuje zrealizować swoje pomysły na design różnych rzeczy po ich porzuceniu... musi się on jednak przełamać.
Inne:
  • Jak już było wspomniane - jest biseksualistą. Ma po prostu gdzieś płeć drugiej osoby. Niewiele osób o tym wie bo zwyczajnie nie pytają. Dasz pytanie - masz odpowiedź, proste? Proste!
  • Mieszka w wynajętym przez rodziców małym mieszkaniu blisko uniwersytetu razem z jego psem owczarkiem niemieckim o imieniu Nathan.
  • Ma alergię na kurz i trawę.
  • Głównie słucha rocka, ale nie pogardzi innym gatunkiem.
  • Jest fanem literatury oraz sztuki więc często włóczy się po muzeach i galeriach.
  • Uwielbia design, nieważne czego! Ubrania, etui na telefon, zakładka na książkę - nie ma znaczenia.
  • Wszędzie nosi mały szkicownik i ołówek B2 aby w razie nagłej inspiracji narysować co mu przyszło do głowy.
  • Lubi śpiewać ale rzeczywiście okropnie fałszuje, mimo to chętnie pójdzie na karaoke ze znajomymi.
  • Jest on przyzwyczajony do ciepłych temperatur, więc już jesienią możesz zauważyć go w grubej kurtce, szaliku, czapce i butach za kostkę.
  • Umie wypić niezliczoną ilość Liptona lub zwykłej herbaty w jeden dzień.
  • Kocha oglądać romanse i często chodzi na nie ze znajomymi płci pięknej do kina na ten gatunek.
Login/email: Rediss

od Ӧykü - CD Roy'a

Poszłam razem z chłopakiem i nie mógł nic zrobić. Bez jego z gody czy zaprzeczeń i tak zrobiłabym wszystko po swojemu. Co prawda nie weszłam do pokoju gdzie znajdował się jego wujek, ale mi to nie przeszkadzało. Po kilku minutach Roy wyszedł, a dokładnie mówiąc to strażnicy wyprowadzili jego. Podeszłam do niego szybko i spojrzałam się na niego. Tuż po nim wyprowadzili mężczyznę, prawdopodobnie był to jego wujek. Chłopak miał smutną, ale też i za razem złą minę. Wyszliśmy tuż po tym jak jeden z policjantów przeprowadził rozmowę na osobności. Szliśmy w kompletnej ciszy. Jak tylko wyszliśmy na chwilę przystanęliśmy. Ja wyjęłam jedno z ciastek i wepchnęłam je wprost do ust chłopaka.
- Proszę! - Chłopak spojrzał się na mnie, a ja się uśmiechnęłam.
- Ja... - Nie skończył bo wetknęłam mu kolejne ciastko do ust.
- Skoro cisza była to niech już tak zostanie do czasu jak nie dojdziemy na miejsce - Wzięłam go za rękę i poprowadziłam.
Za każdym razem jak chciał się odezwać wpychałam mu ciastko do ust. Zaprowadziłam nad rzekę. miejsce otoczone było zielenią. Mało kto znał to miejsce. Były tam wiśnie sakury. Było to miejsce w którym to Roy mógł wreszcie odpocząć. Zakryłam mu oczy swoimi rękoma i zaprowadziłam go w miejsce. Odkryłam mu oczy. Był już tam koc i kosz piknikowy tak jak o to poprosiłam Cennet.
- Zapraszam ciebie i twoją skwaszoną miną na małe co nieco - Uśmiechnęłam się do niego. - Jak zjesz kanapki i deser, posłuchasz odgłosów ptaków i się trochę zrelaksujesz, to możesz mi potem opowiedzieć jakąś ciekawą historyjkę - Dodałam i usiedliśmy oby dwoje na kocu. Co prawda chłopak się trochę wahał, ale wreszcie jak mu wepchnęłam pierwszą kanapkę do ust. Roy zaczął ją jeść, a ja wsłuchałam się w odgłosy ptaków. Przez to przypomniało mi się pewna piosenka. Zapominając o całym świecie do okoła, zaczęłam śpiewać.
- Wybacz - Powiedziałam jak tylko zorientowałam się, że odcięłam się od świata.

<Roy???>

sobota, 24 września 2016

od Abrana - CD Sophie

Był to jeden z tych długich, nieco zbyt jak na wampirze standardy słonecznych dni, które Abran miał spędzić w większości na obowiązkowych obchodach pacjentów już przyjętych i badaniu tych, którzy przyjęci być dopiero mieli. Od rana zdążył przyjąć już dwa przypadki złamanych dziecięcych kończyn, jedną paskudną grypę i coś, co wyglądało jak początki zapalenia płuc (i było bardzo podejrzane, biorąc pod uwagę fakt, że od co najmniej dwóch tygodni temperatura ani razu nie spadła poniżej osiemnastu stopni w skali Celsjusza). A popołudnie zapowiadało się jeszcze ciekawiej.
Zbliżała się właśnie pora lunchu, kiedy mężczyzna opuścił swój niewielki, niemalże sterylnie czysty gabinet, zamykając za sobą drzwi tak cicho, jakby obawiał się, że byle głośniejsze trzaśnięcie mogłoby sprowadzić na niego katastrofalne w skutkach nieszczęście - lub gorzej, gniew przełożonego - i jak gdyby nigdy nic ruszył na obchód.
Nie był w mieszkaniu od ponad czterdziestu ośmiu godzin i zaczynał już powoli odczuwać skutki nocowania na kozetce w gabinecie dwie noce z rzędu, jednak szybko odsunął od siebie myśli o zmęczeniu, przywołując na twarz tak wszystkim dobrze znany uśmiech. Wieczorem zajrzy do Stephanie, jednej ze swoich żywicielek, i nazajutrz będzie jak nowo narodzony.
Jedną z jego pacjentek, przyjętych wieczorem poprzedniego dnia, była siedemnastolatka ze skręconą kostką, odeskortowana do szpitala przez koleżankę, która z samego rana pojawiła się ponownie, by dotrzymać poszkodowanej towarzystwa. Abran przejrzał szybko kartę chorej, po czym obdarzył ją ciepłym uśmiechem kogoś, kto ma do przekazania same świetne nowiny.
- Dobre wieści, Sophie - oznajmił pogodnie. - Wygląda na to, że to nic poważnego, i już niedługo będziesz mogła wrócić do domu. Muszę cię jednak zabrać na jeszcze jedno prześwietlenie, żeby mieć pewność. Potem będziesz mogła zadzwonić do taty i powiedzieć, kiedy wracasz do domu. Powinien o tym wiedzieć.

<Tadaaam. Sophie?>

od Roy'a - CD Ӧykü

-No oke...- powiedziałem już trochę spokojniej. Spojrzałem się na dłoń Ӧykü. Lekko się zarumieniłem i zpeszyłem.
-Coś nie tak?- spytała się.
-E nie... Wszystko w porządku. Heh...- zaśmiałem się nerwowo.
Po chwili przystanąłem po czym wraz z dziewczyną wsiadłem w taksówkę. Podczas jazdy rozmawialiśmy o różnych sprawach. O tych ważnych oraz mniej ważnych. Co jakiś czas czułem zapach świeżych ciasteczek. Zignorowałem to jednak.
Po około 30 minutach jazdy, w końcu byłem przed wejściem więziennym.
-Zostań tutaj.- powiedziałem poważnie.
-Pójdę z tobą.- odparła stanowczo. Wzdychnąłem ciężko.
-I tak pewnie nie ma sensu wykłucanie się o to czy idziesz lub nie...- powiedziałem cicho po czym spojrzałem się już weselej na Ӧykü. Ta dziewczyna działała na mnie kojąco.
Ruszyłem do rejestracji. Ӧykü cały czas pewnie kroczyła obok mnie.
-Roy Erickson. Przyszedłem w sprawie Roberta Ericksona.- poweidziałem do recepcjonistki.
-Witam. Pański wujek znajduje się w sali przesłuchaniowej numer 3. Piąte drzwi na prawo.
-Dziękuję.- spojrzałem się lekko smutny w stronę Ӧykü. Uśmiechnęła się ciepło. To dodało mi otuchy.
Ruszyłem w skazane miejsce. Zapukałem do drzwi.
-Proszę wejść!- usłyszałem niski męski głos. Wszedłem tam wraz z dziewczyną.
-Dzień dobry. Roy Erickson...
-Dzień dobry. Czekaliśmy na pana. Niestety pański wuj nie chce udzielać nam odpowiedzi. Może panu uda się skontaktować z nim...- powiedział zamyślony.
Lekko przytaknąłem, po czym ruszyłem do pomieszczenia w którym znajdował się mój wuj. Poprosiłem Ӧykü o zostanie przy drzwiach.
Na jenej ze ścian umieszcone było lustro weneckie. W jednym z kątów pomieszczenia ustawiona była kamera. Przy stole, które znajdowało się na środku pomieszenia były dwa krzesła. Jedno oczywiście zajęte przez wujka.
Usiadłem obok niego. Cisza.
-Dlaczego się na nich rzuciłeś?- zagaiłem rozmowę.
-Śmierdziało od nich psami...- wujek mocno ścisnął swoje stare dłonie, ja natomiast zacząłem się gotować. Robert wstał po czym podszedł do mnie.
-Śmierdzieli zupełnie jak ty i ta twoja pie**olnietą matka!- krzyknął wkurzony. Nie wytrzymałem.
-Masz jakiś problem?! Jeżeli tak to od razu powiedz! Dlaczego ci to przeszkadza?!- krzyknąłem.
-Widać, że nie dość że jeszcze gówni*rz to jeszcze syn s*ki!- krzyknął po czym zzadał mi soczystego kopniaka w brzuch. Odrzuciło mnie to na jakiś metr, jednak ja nie upadłem.
-Przynajmniej od nas tzn. Psów nie śmierdzi świniami!- walnąłem go pełen w furii w twarz. Robert wypluł zęba. Z jego ust leciała krew. Po chwili do pomieszczenia wpadł personel więzienny. Wyprowadził mnie, a Roberta skuli w kajdanki i wprowadzono do celi.


Ӧykü?? (Brak weny, idę oglądać stray dogs ;-;)

od Wincentego - CD Reia

Wincenty nie był do końca przekonany, czy powierzanie swojej rany postrzałowej przypadkowo spotkanemu wampirowi, który - co ani trochę nie było podejrzane, skąd - tak po prostu nosił ze sobą w torbie podręczny zestaw małego chirurga, i którego imienia nawet nie znał, jest aby na pewno dobrym pomysłem. No cóż, ale był przynajmniej więcej niż pewny, że to największa głupota, na jaką można się zdobyć - może z wyjątkiem paradowania po ulicy w biały dzień w pokrwawionej koszuli. Dobre i to, prawda?
No ale w przeciwieństwie do zwykłych lekarzy przynajmniej nie będzie zadawał zbędnych pytań, uświadomił sobie. To był spory plus. Kolejnym był fakt, że Wincenty nie był zmuszony tułać się do niego w takim stanie przez pół miasta komunikacją miejską, tak jak musiałby to robić, gdyby chciał dotrzeć do swojego znajomego chirurga, który zwykle za niemałe kwoty zajmował się sklejaniem podobnych Gauthierowi fachowców.
Tak więc zupełnie wbrew zdrowemu rozsądkowi, który wrzeszczał ile sił w płucach, ghul całkiem potulnie pozwolił się usadzić na ziemi, trochę tylko posykując i krzywiąc się nieznacznie z bólu.
Nosferatu przykucnął obok niego i zaczął energicznie szperać w swojej torbie, wyjmując potrzebne mu do przeprowadzenia tej małej operacji przedmioty, z których chyba tylko nici nie przypominały narzędzi tortur. Ghul obserwował go przez mroczki, których coraz większe chmary krążyły mu przed oczami, co jakiś czas mrugając mocno, by je odgonić.
- Po prostu ją rozerwij - mruknął cicho, gdy wampir zażądał pozbycia się koszuli. Był więcej niż pewien, że nie dałby rady jej tak po prostu zdjąć. - I tak nic z niej już nie będzie.
Wystarczyło jedno ostrożne szarpnięcie nosferatu, by biały materiał rozerwał się z cichym trzaskiem, odsłaniając zakrwawiony tors. Kilka cali od ramienia widniała ciemnoczerwona, tętniąca posoką dziura, na której widok Gauthier skrzywił się mimowolnie. Nie odwrócił jednak wzroku.
- Będę musiał najpierw wyjąć kulę - ostrzegł wampir, sięgając po jeden z tych najgorzej wyglądających przyborów. - Postaraj się za bardzo nie rzucać.
- Mógłbym się najpierw dowiedzieć, komu pozwalam się kroić? - zapytał ghul ze słabym uśmiechem, nagle stwierdzając, że w sumie odwleczenie trochę operacji wcale nie jest takim głupim pomysłem.

<Dłubanie w ramieniu to taki świetny początek znajomości. x'D>

od Ӧykü - CD Roy'a

Zmartwiłam się o Roy'a, a zwłaszcza wtedy gdy powiedział mi o tym co się stało. Pocieszyłam go, a usłyszane przez niego słowa, ucieszyły jeszcze bardziej. Przyszło nasze zamówienie, Roy zamówił danie które wyglądało na bardzo smaczne, tak samo jak moje. Próbowałam, próbowałam, ale mi nie wychodziło, aby wyciągnąć od niego dlaczego tak poprawił się mu humor. Koniec końców, skończyliśmy nasze dania, a mi nie udało się wyciągnąć dlaczego ma taki dobry humor.
- Poczekaj chwilkę - Wstałam i podeszłam do kelnerki. Poprosiłam ją o małą przysługę. Może ona się nie zgodziła, ale szef nie miał nic przeciwko bo mnie znał. Weszłam do kuchni i ubrałam fartuch. Nie było mnie z dobre trzydzieści minut. Zrobiłam kilka ciastek, które udekorowałam. Zawinęłam je w ozdobny papier, podziękowałam i przyszłam z powrotem do chłopaka.
- Wybacz, że tak długo czekałeś - Stanęłam przed chłopakiem z uśmiechem na twarzy.
- Nic nie szkodzi - Spojrzał się na mnie z zaciekawieniem. - Dlaczego się tak uśmiechasz? - Wreszcie się spytał.
- Skoro nie chcesz mi powiedzieć w jaki sposób twoja babcia ci poprawiła humor to ja spróbuje na swoje sposoby - Uśmiechnęłam się. Schowałam bezpiecznie ciastka do swojej torby i wzięłam go za rękę. Wyciągnęłam go z restauracji.
- Nie zapłaciliśmy jeszcze - Powiedziała lekko zszokowany.
- Spokojnie, szef mnie zna i nie musisz się o to martwić - Uśmiechnęłam się. - Zaczniemy od tego, że załatwisz sprawy związane ze swoim wujkiem, a potem zdasz się tylko i wyłącznie na mnie.

<Roy???>

od Vivian - CD Wincentego

Vivian zaczynała się czuć coraz swobodniej w towarzystwie Wincenta. Chociaż praktycznie w ogóle go nie znała, to dawno nie rozmawiała z nikim w ten sposób. A jeśli się jej zdarzyło to była już wtedy niezłe ujarana i miała wrażenie, że gada z aniołkami.
- No może bez przesady - roześmiała się dziewczyna - A właściwie... Tak, to prawda. Tam można hodować zioło w domu, nawet na balkonie.
Jeszcze kilka lat temu przecież sama tak robiła. Na ich osiedlu nie istniało prawo, nieletni chodzili z blantami po ulicach. Nawet jeśli ktoś wezwał policję, to ta zwyczajnie nie przyjeżdzała. Czasem, kiedy jakiś młody, nieświadomy funkcjonariusz to zrobił, kończył z rozbitym radiowozem i głową albo bez kilku zębów.
- Z tego co mi wiadomo, to tutaj, w Chicago jest legalna jedynie do celów medycznych - powiedział, podnosząc do ust szklankę i upijając łyk wody
- Masz racje, ale receptę jest bardzo łatwo podrobić - i wtedy zorientowała się, że prawdopodobnie powiedziała nieco za dużo, lecz nie dawała tego po sobie poznać.
Jednak uśmiech zszedł z jej twarzy. Mimo to, że nigdy nie interesowało ją co pomyślą o niej inni, to niespecjalnie chciała, żeby Wincenty uznał ją za ćpunkę. Bo choć marihuana teoretycznie narkotykiem nie jest, to wielu ludzi tak właśnie myśli.
- A co, próbowałaś tak kiedyś robić? - zapytał mężczyzna pół żartem, pół serio
- Nie, no co ty… - wymruczała pod nosem w odpowiedzi
Na chwilę zapadła między nimi niezręczna cisza. Vivian nie wiedziała co powiedzieć, żeby jeszcze bardziej nie pogorszyć swojej sytuacji, choć miała jeszcze cień nadziei że jednak niczego się nie domyślił. W pewnym momencie dziewczyna wstała i wzięła swoje rzeczy jakby szykując się do wyjścia.
- Muszę się zbierać, bo pies rozpierdoli mi mieszkanie jeśli z nim nie wyjdę - wyjaśniła szybko - Chyba, że masz ochotę się jeszcze przejść.


<Wincenty? :3>

piątek, 23 września 2016

od Wincentego - CD Vivian

- Amerykanin raczej nie mógłby pochwalić się moim akcentem - zauważył Wincenty powściągliwie i zacisnął rękę na krawędzi obitego pasiastą tkaniną krzesła, aż zabolało. Zmusił się do uśmiechu, próbując wyperswadować jakoś wypełzającej powolutku z ciemniejszych zakamarków jego umysłu panice, że powinna się odpieprzyć.  
To przecież tylko niewinne pytanie, nic poza tym, bezskutecznie uświadamiał sobie raz po raz w myślach. Takie, jakie zadają sobie normalni ludzie podczas normalnych rozmów. Nic ci nie będzie, do ciężkiej cholery.
- O, a więc Rosja? - spytała V z zaciekawieniem, przekrzywiając lekko głowę.
Gauthier miał wielką nadzieję, że dziewczyna nie jest w stanie nic wyczytać z jego twarzy. Nie chciał, by dostrzegła jego lęk - lub cokolwiek innego - i uznała go za niezrównoważone dziwadło.
Nawet jeżeli tak właściwie nim był.
- Rosja - przytaknął. - Tylko nie próbuj mi tu nucić Rasputina, bo nie ręczę za siebie i swoją patriotyczną naturę - zastrzegł i zaśmiał się, mając nadzieję, że dziewczyna nie uzna jego słów za nic więcej ponad niewinny żart.
V w odpowiedzi uniosła ręce w obronnym geście; na miejscu niewinnej miny szybko jednak pojawił się uśmiech. Wincenty wprawdzie już za pierwszym razem zauważył, jak bardzo jest jej z nim do twarzy, teraz jednak dopiero miał szansę w pełni docenić urodę tego zjawiska. 
- Chociaż tak właściwie to teoretycznie pochodzę z Francji - dodał, jakby zachęcony jej reakcją, siląc się na pozornie swobodny ton i wzruszając nieznacznie ramionami. - Dosyć zabawna historia, ale niestety zabrakłoby mi chyba nocy, by ją opowiedzieć.
Urwał na chwilę.
- Nigdy nie byłem w Holandii - stwierdził z zastanowieniem w głosie. - To prawda, że sadzicie w ogródkach marihuanę zamiast róż?

<Vivian? ^^>

od Virága - CD Penki

- Jakże bym śmiał. - Wampir zaśmiał się, przysuwając się odrobinę do Bułgarki w ten niby niespieszny, ale jednak podejrzanie dynamiczny sposób, w jaki zwykle człowiek sięga po coś bardzo słodkiego i kalorycznego, na co oficjalnie wcale nie miał początkowo ochoty i dał się namówić jedynie przez grzeczność. - Nie ruszaj się, proszę.
Nachylił się nad nią, uważając, by zanadto nie naruszyć jej przestrzeni osobistej - bądź co bądź już i tak wbijał kły w miejsce tuż nad wgłębieniem między jej obojczykiem a szyją, a to mogłoby z pewnością zostać przez niektórych uznane za sporą przesadę. Zwłaszcza że tak naprawdę to wcale nie musiała być szyja - no ale cóż, dzięki zbawiennemu wpływowi popkultury większość i tak uważała, że wręcz przeciwnie. A Virág w sumie nie miał nic przeciwko.
Mimo wszystko nie wypił zbyt wiele. Po części dlatego, że pragnienie nie dokuczało mu jakoś szczególnie bardzo - prawdopodobnie z powodu tego, że poprzedniego wieczora miał możliwość zaspokojenia się do tego stopnia, że przez przerażająco długie dwie godziny był święcie przekonany, że już nigdy więcej nie tknie krwi, bo właśnie wypił dość, by starczyło mu jej do końca długowiecznej egzystencji (znaczy się o ile wcześniej nie pęknie jak przedmuchany balon) - a po części przez fakt, że krew Penki delikatnie mówiąc nie była szczytem marzeń wampira.
Nie była zła, ależ skąd, ale jednak jak na rezerwę krwi zdecydowanie nie najlepsza. Szczerze mówiąc, gdyby jakiś pobratymiec - lub właściwie ktokolwiek - spytał kiedyś Virága, dlaczego na to stanowisko wybrał sobie akurat Penkę, wampir miałby poważne problemy z udzieleniem satysfakcjonującej go odpowiedzi. Prawdopodobnie musiałby ostatecznie popsuć dobre imię swojego gustu, decydując się na najbanalniejsze z możliwych wytłumaczeń, bo przecież nie przyznałby nikomu otwarcie, że jej obecność w domu zwyczajnie sprawia mu przyjemność.
O nie nie, przecież wcale nie sprawia.
Ani trochę. To tylko jego dziwne kubki smakowe.
- Dziękuję. To naprawdę miło, że się podzieliłaś. - Zápolya ponownie rozparł się wygodnie na kanapie i westchnął z zadowoleniem, przymykając rubinowe oczy. Mimo wszystko może ten dzień nie będzie aż tak okropny, jak początkowo sądził?
- Ciekawe z was stworzenia, wiesz? - zagadnął po chwili, spoglądając na nią spod przymrużonych powiek. - Zawsze fascynuje mnie fakt, że tak dobrowolnie pozwalacie się kąsać, chociaż każde normalne stworzenie raczej wolałoby temu zapobiec. Nie jesteście przywiązani do swojego ciała?

<Tak, Komar zdecydowanie do niego pasuje. :")>

środa, 21 września 2016

od Reia - CD Wincentego

Przyglądał się przez chwilkę uważnie ghulowi. Nie wyglądał on za dobrze, nie dało się ukryć, że przez swoją ranę był cały we krwi, jakby tak tam ciągle stał pewnie i by się wykrwawił, a to nie byłoby wampirowi na nic potrzebne, on nigdy mu nic nie zrobił, tylko pomógł, nawet jeśli chodziło tylko o wykonanie swojego zadania. Do tego jego blada już twarz nabrała barwę bieli, wyglądał jakby był w dużym bólu, w takiej sytuacji każdy by był. Rei spotykał już podobne przypadki, jeśli chodzi o spotykanie rannych osób, bo jeszcze nigdy nie biegał po mieście z osobą na którą wpadł a raczej został pchnięty, aby odebrać swoją torbę z kolorowymi piłeczkami i popełnić przypadkowe morderstwo dla jakiegoś, nawet nie jego zleceniodawcy, o którym nigdy w życiu nie słyszał. Nie chciał się mieszać w sprawy swojego nowego towarzysza, którego co prawda imienia jeszcze nie poznał.
-Nie ma problemu, szczerze zaczynałem myśleć, że odbieram ci przyjemność. - mówiąc to uśmiechnął się w stronę słomianowłosego, ale po szybkiej chwili spoważniał. Nawet ktoś taki jak on rozumiał powagę całej sytuacji. Miał zamiar jakoś mu pomóc, w jednej chwili przypomniał sobie, że na szczęście zawsze ma przy sobie dodatkowe nici oraz tak na wszelki wypadek środek do odkażania. Krócej mówiąc, gdyby któraś z nici się oberwała podczas pokazu lub w drodze na niego, zawsze mógł ją sobie na nowo zszyć, bez czekania aż dotrze do domu oraz bez żadnego niepotrzebnego kombinowania.
Nie myśląc dłużej podszedł do rannego ghula i delikatnie przywarł go do ściany - Usiądź, a ja zajmę się twoim ramieniem. - po chwili jakieś debaty z samym sobą, zapewne czy na pewno może mu z tym ufać, z nieco wielkim bólem usiadł powoli opierając się o ścianę. W tym samym czasie białowłosy wyjął z pobrudzonej krwią torby cały swój "sprzęt".
-Muszę najpierw to rozerwać lub jakoś to ściągniesz, bo jak krew wyschnie to się poprzykleja i nie będzie za ciekawie, już nie jest...- powiedział nieco ciszej, chwytając lekko za górną część ubrania mężczyzny.

<Wincenty? Ja już mam wszystko przygotowane ;D>

od Tiffany - CD Thomasa

Cieszyła się w duchu, że przynajmniej to mogła zrobić. Może jedna mała babeczka nie zmieniała tego, że nos Thomasa był rozbity, ale zawsze to coś. Zjadła do końca swoją słodką porcje, nie była aż tak szybka w jedzeniu jak on. Może i była głodomorem, i to nie jakimś przeciętnym, a wszystkożernym, dosłownie. No, pomijając wszystko powiązane z mlekiem, było by to zupełnie inaczej, gdyby nie ta nieszczęsna skaza białkowa. Kątem oka zauważyła, że parę ludzi zerka na nich co jakiś czas, a raczej na Toma. Widocznie już dawno to wiedział, a ona nie zwracała uwagi aż do tej pory, całą swoja uwagę skupiała na całym zajściu. Czasami nie rozumiała większości ludzi. To, że komuś stała się krzywda to nie oznacza, że trzeba o tym mówić, to nie żadne widowisko, tylko wypadek. Zrozumiała by, gdyby podeszli i chcieli pomóc, albo przynajmniej zapytali, ale jedyne co mogli zrobić to wpatrywać się.
Nadal czuła się źle, była ghulem a więc nawet takie niewinne uderzenie drzwiami jest silniejsze i bardziej bolesne dla innych, nawet jeśli nie jest tym silnym, lecz tym słabym przypadkiem, który nigdy nie był w siłowni aby poćwiczyć i stać się jeszcze bardziej silniejszym.
Co prawda nie miała pewności, że chłopak jest tylko człowiekiem, no ale nigdy nie była jasnowidzem, więc pozostawało jej tylko myśleć o tym.
A może jednak trzeba było by pojechać do jakiegoś lekarza? Albo i do szpitala, żeby się upewnić? Nie chciała już się naprzykrzać, ale miała ochotę zapytać się jeszcze raz, czy wszystko jest w porządku, ale w ugryzła się w język zanim zdążyła otworzyć usta, by mówić.
Kelner znów podszedł do stolika, stawiając przed Thomasem duży kupek cappuccino. Spojrzała na okno, deszcz nadal padał w najlepsze nie dając jej za dużej możliwości na zaciągnięcie czarnowłosego do lekarza, no chyba, że nie będzie mu przeszkadzała ta ulewa.
-A może jednak pójdziesz do jakiegoś lekarza? Albo przynajmniej pozwól mi się jakoś zrekompensować. - spojrzała z powrotem w jego stronę.

<Thomas?>

od Vivian - CD Wincentego

Skoro nie wspólna kuchnia to co innego mogłoby ich łączyć? No cóż, może kiedyś będzie jej dane się dowiedzieć, ale jest to rzecz bardzo wątpliwa bo jak juz zdążyła zauważyć Wincenty nie był zbyt wylewnym człowiekiem. Może w takim razie mogłaby mu powiedzieć czym się zajmuje? Niby tak, ale w końcu przemycanie narkotyków to nie rzecz, którą można się chwalić wszystkim na około. Bo co będzie jak potem ktoś komuś doniesie i policja będzie próbować dowiedzieć się dla kogo Vivian to robi? Bardzo, bardzo kiepsko.
- Można powiedzieć, że nie mam stałej roboty - powiedziała dziewczyna - Chociaż jak nadarzy się jakaś okazja to staram się dorobić.
- Rozumiem. Jesteś z Chicago?
- A co to, wywiad? - zapytała z uśmiechem.
Pierwszy raz odkąd Wincenty wpadł na nią w parku uśmiechnęła się. Nie czuła w nim zagrożenia i wiedziała, że nie jest idiotą, więc po prostu rozluźniła się trochę i zaczęła zachowywać bardziej naturalnie. Nawet jeśli to tylko jedna kolacja i nie będzie im dane spędzić więcej czasu razem, to przynajmniej trzeba dobrze wykorzystać ten czas. Miała jednak nadzieje, choć sama nie była tego świadoma, że znajomość z Wincentym będzie trwała nieco dłużej. Był naprawdę miłym i przystojnym facetem.
- Nie, zapytałem z czystej ciekawości. Nie musisz odpowiadać - odparł.
- Tylko żartowałam, wyluzuj trochę. Pochodzę z Holandii, a tutaj przyjechałam pare lat temu z bratem i tak nam się spodobało, że postanowiliśmy się zatrzymać.
Nie było to do końca prawdą, bo wyjazd był bardziej ucieczką od przeszłości i ojca-tyrana, ale nie widziała sensu opowiadania o tym w tej chwili. Wolałaby o tym zapomnieć.
- A ty? Mieszkasz tu od zawsze i zajmujesz się sprzedawaniem antyków, a po zmroku straszeniem bezbronnych dziewczyn w parku? - zaśmiała się blondynka

<Wincenty? :3>

niedziela, 18 września 2016

od Wincentego - CD Reia

Wincenty właściwie nie pamiętał, kiedy ostatnim razem miał okazję obserwować pożywiającego się nosferatu. Wiedział jedynie tyle, że całkiem dawno - na tyle, by zdążył już zapomnieć, jakie wrażenie może taki widok wywrzeć. Nie miało ono za wiele wspólnego z przerażeniem; bliżej było mu do dziwnego niepokoju, jaki może odczuwać ktoś niebędący do końca pewien, czy ten wielki zwierz, któremu rzucił właśnie kawałek mięsa, nie postanowi okazać wdzięczności poprzez pozbawienie go ręki. Największą część tego uczucia stanowił jednak ten rodzaj specyficznej fascynacji, którą odczuwa chyba większość śmiertelników mających styczność z wampirami - zarówno ludzi, jak i ghuli. 
Nie da się ukryć, że Gauthier w innych okolicznościach byłby nadzwyczaj zainteresowany zaistniałą sytuacją i z chęcią poobserwowałby z uwagą jej przebieg, ale tak jakoś wyszło, że w chwili obecnej bardziej obchodziła go jego rana postrzałowa, niż ucztujący żongler. 
Krwawił dość obficie, ale nie aż tak, by można powiedzieć, że nie mogło być gorzej. Było przeciętnie, kula nawet nie zbliżyła się przecież zanadto do serca - chociaż Gauthier nie wątpił, że to właśnie w nie Karlsson celował. Ból, który wciąż rozchodził się gorącymi falami od jego barku i wędrował przez resztę torsu, atakując szczególnie zaciekle, gdy próbował poruszyć prawą ręką w jakiś znaczniejszy sposób, również nie był szczególnie górnolotny. Troszeczkę ćmiło mu się z jego powodu w oczach, to fakt, ale póki mógł ustać na nogach, nie widział powodu, by jakoś szczególnie się martwić.
Kula nie zraniła jednak jedynie barku. Znacznie większego uszczerbku w wyniku tego incydentu doznała jego duma; dał się przecież postrzelić zwykłej płotce, jakby był jakimś cholernym amatorem. Mało tego, gdyby nie jego towarzysz, zakończyłby swoją karierę (i przy okazji życie) w tak żałosny sposób, zastrzelony w zaułku przez marnego handlarza narkotyków!
Wampir skończył się pożywiać i upuścił bezwładne ciało Elijasa, które z głuchym, nieprzyjemnym odgłosem upadło na nierówny beton. Odwrócił się do Wincentego i spojrzał na niego wyczekująco, a ghul poczuł, że powinien przestać opierać się o ścianę. 
Albo chociaż się odezwać, bo ta pierwsza czynność wydawała mu się trochę zbyt niewykonalna.
- To miło, że postanowiłeś mnie wyręczyć - stwierdził, próbując się uśmiechnąć. Twarz miał bladą jeszcze bardziej niż zwykle i ściągniętą bólem.

<Rei? Ty to już lepiej szykuj nici i proszek do prania. :D>

od Thomasa - CD Tiffany

Dziewczyna z początku wydawała się przestraszona, spięta... a teraz to zaczęła się śmiać. I dobrze, gdyż z początku to ja się czułem dziwnie, bo wyglądało to tak, jakby siebie obwiniała za to, co się stało. No w sumie w pewnym sensie to jej wina, ale ja mogłem także uważać. Po za tym każdemu może się to zdarzyć. Gdy zamówiła dwie babeczki, w moich oczach pojawił się błysk. Uwielbiałem je! Mógłbym zrobić za nie wszystko, a tym bardziej zapomnieć o sprawie złamanego nosa. Krwi było coraz mniej, aż przestała lecieć z nosa. Może nie był złamany? Wątpię. A z resztą u wilkołaków szybciej rany się goją, więc mogłem być spokojny.
- Uwielbiam babeczki - oznajmiłem blado się uśmiechając. - Ja jestem Thomas, żebyś wiedziała kto cię wzywa do sądu - dziewczyna cicho się zaśmiała, a mój uśmiech nie schodził mi z twarzy. Wpierw patrzyłem po prostu na nią, po czym skierowałem wzrok na tych wszystkich ludzi. Większość przestała się mną interesować, tylko nieliczni jeszcze coś szeptali między sobą i wytykali palcami. Ci, którzy dopiero weszli nawet nie wiedzieli co się stało. Deszcz na zewnątrz dalej padał, może nawet i mocniej, jakby chmura się oberwała. Po chwili ciszy kelner do nas podszedł i położył na stół dwie babeczki, obie czekoladowo-miętowe. Podziękowaliśmy. Bez chwili wahania chwyciłem swoją porcję i ugryzłem kawałek.
- I jak? - zapytała dziewczyna biorąc w dłoń swoją babeczkę.
- Cudna - powiedziałem gdy przełknąłem. Czekolada i mięta to według mnie wspaniałe połączenie. W tej chwili całkowicie zapomniałem o złamanym nosie, a to wszystko dzięki tej małej słodkości, której już po paru sekundach nie było w mojej ręce, a w brzuchu. Zawołałem jeszcze kelnera i poprosiłem o cappuccino. Skinął głową i znudzony swoją pracą powrócił za ladę.
- Chyba ma dosyć tej roboty - stwierdziła towarzyszka odprowadzając wzrokiem kelnera. Skinąłem głową i potwierdziłem jej słowa. - A tak w ogóle, to już ci lepiej? Krew przestała lecieć - wróciła do tematu złamanego nosa, przypominając mi o nim. Zakrwawioną chusteczkę trzymałem na stole.
- Nie przejmuj się tym. Za jakiś czas się zagoi - odparłem delikatnie się uśmiechając i czekając na swoją kawę.

<Tiffany?>

od Roy'a - CD Ӧykü

Pytanie Ӧykü bardzo mnie zaskoczyło. Co jej miałem powiedzieć? Skłamać? Nie. Wyczułaby to. Ja pierpapier jak z tego wyjść?
-Eh... Em... Nie ważne.. He he...- nerwowo podrapałem się po karku. Nagle usłyszałem dzwonek telefonu. - Przepraszam na moment...- odparłem już spokojniej. Nieznany numer. Odebrałem.
-Tak?- zapytałem.
-Pan Roy Erickson?
-Tak to ja.
-Dzwonimy w sprawie pańskiego wuja, Roberta Ericksona.
-Czy coś się stało?- spytałem lekko poddenerwowany.
-Żucił się na dwójkę innych więźniów. Obie osoby zostały umieszczone w budynku szpitalnym. Czy będzie taka możliwość o pański przyjazd?
-Niestety teraz jestem zajęty. Przyjadę w tedy kiedy będę miał czas. Miłego dnia życzę.
-Wzajemnie.- rozłączyłem się. Ch*lerny dziad. Nie dość, że najpierw zabił mojego tatę to jeszcze teraz sprawia problemy.
-Coś się stało?- na twarzy dziewczyny było widać lekkie zmartwienie.
-Robert żucił się na dwóch więźniów... Będę musiał dzisiaj przyjechać do niego i odpowiedzieć za szkody... - powiedziałem już trochę spokojniej.
-Nie martw się. Będzie dobrze...- Ӧykü próbowała mnie pocieszyć. Jej słowa sprawiły to, iż zacząłem się uspokajać.
-Dzięki że mnie wspierasz. Nie wiem co bym zrobił gdyby nie ty.- uśmiechnąłem się lekko.
Porozmawialiśmy jeszcze trochę. Po chwili przyszło nasze zamówienie. Raz po raz Ӧykü próbowała wypytywać się o to co mi tak dzisiaj poprawiło humor, ja jednao szybko wymijałem temat.

Ӧykü?? ( lekki brak weny)

sobota, 17 września 2016

od Ӧykü - CD Roy'a

Propozycja, aby coś zjeść i to razem bardzo zaskoczyła, ale też i przypadła. Na pewno też ze względu, że dzisiaj prawie nic nie jadłam. Przyjrzałam się jeszcze raz na graffiti i z uśmiechem na twarzy doszłam do chłopaka.
- Nie mam nic przeciwko, jednak byłabym wdzięczna gdybyś nie powiedział o tym swojej babci. Wydaje mi się, że za bardzo nie przypadłam jej do gustu - Chłopak spojrzał się na mnie pytająco.
- Wydaje ci się - Gdy przypomniało mi się wczorajsze spotkanie i w dodatku jej wzrok, ciarki mi, aż przeszły.
- Uwierz mi, że nie - Powiedziałam pod nosem. - To gdzie idziemy coś zjeść? - Spojrzałam się na niego z ogromnym uśmiechem.
Byłam głodna i to nawet dość bardzo. Spojrzałam się z boku na Roy'a. Na policzku był trochę brudny od farby lub spreju. Zaśmiałam się cicho. Wzięłam ponownie chusteczkę w dłoń.
- Poczekaj chwilkę - Stanęłam przed nim i wytarłam mu plamę od farby. - Miałeś trochę farby na policzku - Zaśmiałam się, a on się lekko zarumienił.
Przypatrywałam się co jakiś czas chłopakowi. Zastanawiałam się, jak to jego babcia zrobiła, że poprawił mu się humor. Ja tego to raczej nigdy bym nie mogła zrobić, żeby poprawił się mu humor czy też pojawił chociażby lekki uśmiech. Nim się spostrzegłam byliśmy już na miejscu. Roy otworzył drzwi i przepuścił mnie przodem. Usiedliśmy przy stoliku dla dwóch osób, tuż obok okna. Do okoła prawie wcale nie było ludzi, więc była cisza i spokój.
- Proszę! - Powiedział kelner, który podał nam menu.
- Dziękuję - Odpowiedzieliśmy równocześnie z chłopakiem. Wzięliśmy karty z menu i je otworzyliśmy. Zamówiliśmy i wystarczyło, abyśmy tylko poczekali.
- Roy, a czym ciebie dzisiaj tak babcia poprawiła humor? - Spojrzałam mu się w oczy. Chciałam się dowiedzieć. Chyba za bardzo go polubiłam? - Powiedziałam sobie w myślach.

Roy??

od Penki - CD Virága

Penka nigdy sama do końca nie zdecydowała się, czemu tak naprawdę postanowiła zamieszkać z krwiopijcą, żerującym na niej, ale w zamian zapewniającym dach nad głową. Duży wpływ miał na to fakt, że w tamtym ciężkim okresie przejściowym nie miała grosza przy duszy - ani tym bardziej miejsca, w którym mogłaby bezpiecznie spędzać noce, nie obawiając się o własne życie, zdrowie i przybytek - ale teraz, zalegając na kanapie w ciepłym, słonecznym salonie, z telewizorem dudniącym tandetną muzyką z typowo amerykańskiego show modowego dla tępych tlenionych panien, wcale nie uważała, by nie miała wtedy szansy dać sobie rady samemu. Zawsze przecież uważała się za samodzielną, silną osobę, niby czemu miałaby sobie z czymkolwiek nie poradzić?
Wiedziała świetnie czemu - tak było po prostu łatwiej. Bądź co bądź oddawanie wampirowi części własnej krwi nie było specjalnie wygórowaną ceną za wygodne, dostatnie życie w starej willi na obrzeżach miasta. Wiedziała też jednak świetnie, że za Chińskiego boga przed nikim nigdy by się do tego nie przyznała.
Otwarcie pokazywała za to swoje niezadowolenia za każdym razem, gdy jednak siłą rzeczy musiała wywiązać się ze swojej części tej specyficznej (żeby nie powiedzieć dziwnej) umowy. Była tu koszykiem piknikowym, a takowe z natury mają to do siebie, że raz na jakiś czas coś się z nich wyciąga.
Mimo wszystko, żeby tradycji narzekania stało się zadość, posłała Virágowi spojrzenie niemalże mordercze.
- Schowaj uśmiech firmowy numer pięć, na nikogo nie działa - burknęła, powstrzymując nagłą chęć wbicia mu pięty w udo. - Nic nie dostaniesz, nawet o tym nie myśl. Nie po urządzeniu mi tak wczesnej pobudki.
Bardzo starała się skupić na tej resztce Top Model, która jeszcze została jej do obejrzenia, ale telewizja postanowiła wybrać sobie akurat ten konkretny moment na zdradę i jedyne, co zostało Pence, to bardzo nieciekawe napisy końcowe i wciąż nieblaknący uśmiech wampira. Wizja kopnięcia go zaczynała być coraz bardziej kusząca.
Westchnęła ciężko, kiedy po dłuższej chwili wcale nie wyglądało na to, żeby Virág zamierzał dać jej święty spokój; znała go już na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że raczej tego nie zrobi. Najwyraźniej u podstaw bytu każdego wampira leżała cholerna przebiegłość i zdolność grania na ludzkich uczuciach - i to zaskakująco skutecznie, o ile tylko w grę wchodziła możliwość napicia się czyjejś krwi.
- Niech ci będzie - Bułgarka była cholernie pewna, że to nie ona mówi, a jej zdecydowanie zbyt miękkie serce, znów podsuwające jej obraz poranionych palców Virága, zupełnie na przekór logice krzyczącej głośno i wyraźnie, że prawdopodobnie po ranach nie ma już nawet śladu. Podciągnęła się nawet do pozycji siedzącej, jedną nogę podwijając pod siebie, i usłużnie odchyliła głowę. - Tylko nie uświń mi piżamy, krew strasznie trudno sprać.

<Ejej, ale skoro Pchła jest Pchłą, to może Virág powinien być Komarem? :'D >

od Tiffany - CD Thomasa

Westchnęła cicho z niewielką ulgą, próbując nawet nie uśmiechnąć się, a co dopiero śmiać słysząc głos chłopaka. Nie chciała pogrążyć się jeszcze bardziej w sytuacji. Zastanawiało ją jednak jakim cudem był tak spokojny, na dodatek chwile temu się uśmiechnął. Ona pewnie by się wkurzała, a wiele innych ludzi krzyczała i miała ogromne pretensje i wyrzuty. Ba, nawet i by się znaleźli tacy, co od razy na policje by zadzwonili, przy okazji na karetkę, a czemu by i nie na straż pożarną, żeby narobić zamieszania. Nie ważne by było, że to przez przypadek czy było to jakoś specjalnie zaplanowane, aby uderzyć go lub ją tymi właśnie drzwiami o tej właśnie porze.
-Norma? To znaczy często gdy idziesz do kawiarki dostajesz drzwiami w nos? - zaśmiała się cicho, dając sobie spokój z dalszym utrzymywaniem swojej sztywnej dotychczas postawy. Nie miała w zwyczaju bić nikogo drzwiami, a jak ktoś był ranny z jej winy, było to tylko jej ofiary, które nigdy szczerze mówiąc nie przepraszała. No bo w sumie nie ma potrzeby przepraszać kogoś, kto zaraz będzie martwy a następnie zjedzony, cóż nie? Czasy najwyraźniej się zmieniają, nie miała zamiar zrobić nic nieznajomemu, i tak już czuła się źle przez jego nos, który miała nadzieje nie był złamany. Musiała się przyznać, ze pierwszy raz znalazła się w sytuacji takiego typu. Spojrzała na czarnowłosego, który wyglądał jakby nie wiedział jak odpowiedzieć na jej pytanie, tak aby nie zabrzmiało to dziwnie lub niezrozumiale. Kontem oka wypatrzyła kelner, który właśnie miał przechodzić obok stolika, przy którym siedzieli. Zatrzymał go ruch bladej ręki.
-Przepraszam, czy mogłabym poprosić o dwie babeczki? Obojętnie jakiego smaku. - na to mężczyzna tylko skinął głową z wymuszonym uśmiechem na twarzy, kierując się dalej w głąb kawiarni, w której zaczęło przybywać więcej ludzi. Nie dziwiła się mu, na pewno był zmęczony, ona sama po pracy radiu gdzie nie ma aż takich tłumów jest padnięta, a co dopiero jak miała by jeszcze za nimi chodzić i przynosić kawy i ciastka. O wiele bardziej wolała siedzenie i gadanie do mikrofonu.
-Mam nadzieję, że je lubisz. - uśmiechnęła się lekko w jego stronę - a tak przy okazji, jakbyś chciał znać imię swojego oprawcy w sądzie, jestem Tiffany. - mówiąc to zaśmiała się krótko.

<Thomas? Brak weny :v>

od Reia - CD Wincentego

Nagły strzał zdziwił chłopaka, który myślał, że wszystko pójdzie sprawnie bez dalszych problemów. Widząc, że ghul został nagle postrzelony, skorzystał z okazji nieuwagi mężczyzny jego osobą podbiegając te parę kroków więcej złapał go jedną rekom za szyję z dużą siłą przygwożdżając go jeszcze bardziej do ściany, w tym samym czasie drugą ścisnął jego nadgarstek, przy czym skusił swój następny strzał który był namierzony na sam środek głowy postrzelonego już raz ghula. Docisnął ją z impetem obok głowy przestraszonego do reszty człowieka który właśnie upuścił jego pewnie jedyną broń na ziemie, a przed paroma sekundami myślał już, że uda się mu wyjść z całej sytuacji cało. Właśnie zdał sobie sprawę jak bardzo się mylił. Rei przybliżył się do jego prawego ucha i nie puszczając go z uścisku szepnął mu parę słów, które miał nadzieje uprzedzą mężczyznę przed jakimiś dalszymi posunięciami.
-Spróbuj się poruszyć, a połamię ci wszystkie kości. Bez żadnych numerów. - czując jak jego nowa ofiara powoli spojrzała na niego kątem oka, wiedząc że najwyraźniej boi się odwrócić głowę w stronę wampira nawet na milimetr. Natomiast Suzuya ignorując całkowicie jego niegroźne działanie, spojrzał na szyję, która miała na sobie już parę świeżych siniaków.
Wtedy przypomniał sobie o pragnieniu, który zaczynał być już przytłaczający. Nie pił żadnej krwi od paru dobrych dni, co nie jest za zdrowe dla jego drobnej, chudej osoby. Nie chciał zajmować zbyt dużo czasu, zdawał sobie sprawę, że jego towarzysz w pogoni jest dość ciężko ranny.
Bez dłuższej chwili zastanowienia wbił się w szyję nie aż tak bardzo wyższego od niego mężczyzny, tym samym przyciskając prawie zmiażdżoną wcześniej krtań w taki sposób, że ten zaczął się powoli dusić. Wampir musiał przyznać, że mimo chwilowej przerwy od posilania się, ta krew nie była za dobra, coś dziwnego jak na człowieka. Nie mógł jednak narzekać, nadal wolałby tą o wiele bardziej od tej ghuli lub wilkołaków. Był jednak pewny, że pijał o niebo zdrowsze, słodsze i sycące. Ale zawsze lepsze to, niż nic. Kiedy skończył, położył swoją druga dłoń obok tej na szyi i przycisnął mocno, tym samym dusząc ofiarę. Puścił bezwładne ciało, które upadło na ziemie jak ciężki worek ziemniaków i zwrócił się do ghula opierającego się o tą samą ścianę, najwyraźniej przyglądał się całemu zdarzeniu.

<Wincenty? Mi tam ta krew nie przeszkadza! ;D)

od Roy'a - CD Ӧykü

- Boli ciebie mocno? - dziewczyna wyjęła swoją chusteczkę i przyłożyła do kącika ust. - Czy na pewno nic ci nie jest?- powtórzyła pytanie.
- Wszystko jest ok.- uśmiechnąłem się. Przyłożyłem swoje dłonie do brzucha po czym skupiłem się na siniakach oraz zadrapaniach. W około moich dłoń ukazała się zielona poświata. Rany się goiły.
- Podczas treningów z babcią, często obrywałem. Nauczyła mnie więc techniki uzdrawiającej...- powiedziałem po czym wstałem z ziemi.
- Skoro masz tę umiejętność to dlaczego nie użyłeś jej żeby leczyć swoich obrażeń, podczas tego treningu?- zapytała po chwili.
- Chciałem pamiętać o tym, że właśnie to umiem, bo wiesz, jestem zapominalski...- odparłem po czym ruszyłem w stronę plecaka. Nie chciałem wnikać w to czym jest ten cały Azay czy jak mu tam...
Chwyciłem swoją własność. Ostatni raz spojrzałem na swoje grafitti. Wyjąłem aparat i zacząłem strzelać fotki.
- To ty to zrobiłeś?- dziewczyna spytała się po chwili.- Jest jakieś inne... Nie czuć od niego smutku...
- Babcia sprawiła tak iż dzisiaj mam wyjątkowo dobry humor. - Spojrzałem w stronę dziewczyny. Uśmiechnąłem się lekko. - Dzięki za pomoc. Może pójdziemy do restauracji?? Nie jadłem od dłuższego czasu. Ja stawiam. Więc idziesz?
- Czemu nie?- uśmiechnęła się promiennie. W tej dziewczynie było coś co sprawiało iż Ӧykü wręcz zarażała optymizmem.
- Słuchaj, bo jest taka sprawa. Twoje imię jest ciężkie do wypowiedzienia. Mogę się do ciebie zwracać PK?
- PK? - powtórzyła zdziwiona.
- Tak. Sama powiedziałaś "Różowa Kocica". To dlaczego nie Pink Kitty? W skrócie Pk.


Ӧykü???

od Ӧykü - CD Roy'a

Było już późno i musiałam już wrócić do domu. Dałam chłopakowi na kartce swój numer i wyszłam. Podziękowałam jego babci za przypilnowanie Star i Kamiry, życzyłam miłego wieczoru i wyszłam. Zwierzaki patrzały na mnie tak jakby chciały coś powiedzieć. Dzisiejsza noc była bardzo przyjemna. Doszłam do swojego mieszkania. Od kluczyłam drzwi a Star i Kamira od razu poszły do swoich legowisk. Przemyłam twarz, związałam włosy w kucyka, przebrałam się w pidżamę i poszłam spać.
***
Rano. Obudziłam się i spojrzałam na zegarek. Widząc godzinę wyparzyłam z łóżka i szybko się przebrałam. Dałam jeść zwierzakom po czym szybko poszłam do pracy. O mały włos, a bym się spóźniła. Przebrałam się w uniform jaki musiałam mieć na sobie i wzięłam się do pracy. Szybko minęła mi zmiana. Po zakończeniu pracy, poszłam na mały spacer za nim wróciłabym do domu. Przechodziłam koło mostu. Usłyszałam znajomy mi głos i od razu tam poszłam. Byłam pewna, że to głos Roy'a. Schodząc pod most zobaczyłam grupkę chłopaków, a tuż obok nich Roy'a. Pobili go, a on jak gdyby nigdy nic po prosu się podniósł i otrzepał. Podbiegłam do niego.
- Czy nic ci nie jest? - Spojrzałam się na niego. Zmartwiłam się tym, a jeszcze bardziej gdy zauważyłam krew.
- Patrzcie jaka słodka dziewczynka przyszła - Odezwał się czarnoskóry. - Chłopcy czy nie chcielibyście tej małej spróbować - Podeszli do mnie, a ja spojrzałam się na nich.
- Ej mała! Nie chciałabyś gdzieś z nami iść? - Spytał drugi.
- Wybaczcie chłopcy, ale nie - Odparłam. - Wiecie nie lubię osób które krzywdzą innych i w dodatku myślą, że są silni, a tak na prawdę nie są - Uśmiechnęłam się lekko.
- O czym ty mówisz Różowa? - Zirytował się ten największy mięśniak.
- Bo wiecie nie lubię takich osób jak wy - Odpowiedziałam. On podszedł do mnie i chciał już uderzyć jednak ja odskoczyłam. Roy był gotowy do zaatakowania, jednak ja wyprzedziłam go i powaliłam tego największego na ziemię.
- Jak to jest możliwe? - Spytał się inny z pozostałej grupki.
- Przepraszam, że tak słabo tobą rzuciłam, ale nie chciałam, aby coś ci się stało. Pozdrów Ayaza od Różowej kotki. On będzie wiedział o kogo chodzi - Uśmiechnęłam się, a oni odeszli.
- Boli ciebie mocno? - Wyjęłam swoją chusteczkę i przyłożyłam do kącika ust. - Czy na pewno nic ci nie jest?

Roy??

od Roy'a - CD Ӧykü

-Rozumiem...- odparłem cicho zakładając koszulkę z powrotem. - Znasz jeszcze jakieś wilkołaki oprócz mnie i tego mężczyzny? - spojrzałem spokojnie w jej stronę. Dziewczyna zastanowiła się chwilę.
-Szczerze? Nie.- odpowiedziała po chwili. - A co?
-Nie nic... Tylko że jesteśmy wilkami. Może lepiej będzie jeżeli będziemy się trzymać razem?- spojrzałem na zegar. 1:28 .
-W sumie dobry pomysł. -Ӧykü zrobiła to samo co ja i spojrzała na zegar. - Późno już. Roy, ja już będę się zbierać. A zapomniałabym! Tu masz mój numer.- dziewczyna podała mi kartkę ze swoim numerem.- Jeżeli będziesz coś potrzebował, zadzwoń.
Mimowolnie się uśmiechnąłem. Czyżbym w końcu znalazł przyjaciółkę.
-Odprowadzę cię. - odparłem po czym odprowadziłem dziewczynę.
***
Ranek... Ja pier... Papier... Spać mi się chce. Spojrzałem na zegar. 8:47. Ubrałem się po czym zbiegłem do kuchni.
- Cześć ba- - nie zdąrzyłem dokończyć. W ostatniej chwili schwytałem nóż, którym rzuciła moja babcia. - Babciu... Wiesz że to na mnie nie działam... Po drugie, sama wiesz że dobrze mnie wytrenowałaś... - ziewnąłem. Wstawiłem wodę po czym naszykowałem sobie kawy.
- A więc ta dziewczyna co wczoraj tu była, jest z tobą?- babcia spojrzała podejżliwie.
- Nie. Spotkałem ją przypadkiem. A co?- odpowiedziałem ze stoickim spokojem.
- Nic, tylko wiesz, nie będę tolerować takich sekretów jak to iż masz dziewczynę, jaką itd. Masz mi zawsze o wszystkim mówić!- babcia zaczęła udawać obrażoną.
- Brze babciu.- chwyciłem kanapkę którą wcześniej przygotowałem i poszedłem się przebrać.
-Szpreje. Są. Farby. Są. Pędzle. Są. A gdzie jest moja chusta?- zacząłem przekopywać sterty puszek. Nie ma. Zaraz zaraz...
- Ceasar! Oddawaj mi moją chustę! - krzyknąłem po czym z impetem otwarłem szafę. Jest. Ceasar urządził sobie z niej gniazdo... Brak mi słów na tego ptaka...
Ruszyłem na miasto. Chciałem coś narysować. Grafitti... O ta ściana będzie dobra.
Przystanąłem na chwilę. Ściana pod mostem... E tam! Może być. Wyciągnąłem potrzebne narzędzia i zacząłem coś bazgrać.
Po około dwu godzinnej walce z tymi wszystkimi szprejami, wyszedł sobie jakiś stworek.
http://www.luvthat.com/wp-content/uploads/2015/03/wolf-street-art-grafitti.jpg
Co prawda nie był idealny , ale ważne że mi się podoba. Zacząłem zbierać swoje rzeczy, gdy nagle poczułem zapach jakichś gangsta.
- Jakiś problem?- nie odwracałem się do nich. Robiłem to co miałem zrobić.
- Koleś, ty chyba zgarniasz czyjąś własność, wiesz?- odezwał się jeden z murzynów. Prawdopodobnie był to ich szef. Rzucił się na mnie. Zaczął mnie walić w twarz, brzuch itd. Ja jednak nie reagowałem. Dzięki technice jakiej nauczyła mnie babcia, leczyłem swoje rany.
Po kilku minutach chcieli już odejść jednak ja tym razem zaszarżowałem na nich.

Zacząłem sapać. Krew leciała mi z ust. Nic dziwnego, w końcu prawie cały czas obrywałem w brzuch. Usiadłem na chwilę obok nieprzytomnych murzynów. Nagle poczułem znajomy zapach... Zapach Ӧykü...

Ӧykü?? (Murzyneg :3 )

piątek, 16 września 2016

od Sophie

- Sophie, śpisz? - usłyszałam nad moją głową. Niechętnie otworzyłam oczy i przeciągnęłam się. Smutno spojrzałam na otoczenie. Byłam w tym samym miejscu co wczoraj, w tym paskudnym szpitalu. A najgorsze było to, że nie mogłam się ruszyć. Moja noga leżała zabandażowana na szpitalnym łóżku, a ja byłam zdana na łaskę Rosie, mojej koleżanki, która zgodziła się przy mnie zostać.
- Tak, śpię... - mruknęłam i bezskutecznie próbowałam przewrócić się na plecy.
Dzięki temu, że Rose obudziła mnie, byłam w paskudnym nastroju.
- Sophie, musisz wreszcie coś zjeść! Obudź się - zaczęła kolejną pogadankę na temat odżywiania. Sama jadła bardzo dużo i oczekiwała, że ja też będę.
- Nie jestem głodna - burknęłam i na wszelki wypadek zakryłam głowę poduszką, widząc że Rosie siada na krześle obok mnie. Ma totalnego fioła na punkcie wampirów i ciągle o nich gada...
- A wiesz, Sophie, że wampirom wszystko zrasta się o wiele, wiele szybciej niż ludziom? - spytała koleżanka oglądając moją nogę. Odrobinę zaciekawił mnie ten fakt, lecz nie miałam zamiaru dać za wygraną.
- Rose, wampiry NIE ISTNIEJĄ! - odpowiedziałam zniecierpliwiona. Ona nic sobie nie robiła z tego, że tak twierdziłam, więc i tym razem nie zwróciła uwagi na to, że udaję, że śpię i gadała dalej. Jakiś czas potem rzeczywiście zasnęłam, prawdopodobnie z nudów. Obudziła mnie znów Rose.
- Sophie, doktor zaraz przyjdzie - poinformowała mnie. Niechętnie otworzyłam oczy i, jak za każdym razem, stwierdziłam, że nadal leżę w szpitalu. Doktor Rodriguez pojawił się po jakimś czasie z butelką w ręce.

(Abran?)

od Ӧykü - CD Roy'a

Wsłuchałam się w to co ma do powiedzenia Roy. Słysząc jak opowiada o swoich ósmy urodzinach jak i ostatnich dni szczęścia, zrobiło mi się smutno. Jego rany wyglądały naprawdę okropnie. Nie wiedziałam co powiedzieć. Widząc w oczach jego determinację i złowieszczą armię, gdy wypowiedział ostatnie zdanie, zrozumiałam, że nikt mu w tym nie przeszkodzi.
- Głupio mi jest, że ciebie o to spytałam. Naprawdę przepraszam - Powiedziałam ze spuszczoną głową.
- Naprawdę to nic takiego. A co z tobą? - Spojrzał się na mnie.
- Ale co ze mną? - Spojrzałam się pytająco.
- Czy ty jesteś od urodzeniem wilkiem? - Nie chciałam, żeby się dowiedział, ale skoro on opowiedział mi coś o sobie to pozostało i mi.
- Ja urodziłam się jako człowiek, ale gdy miałam sześć lat zostałam ugryziona przez wilka. Niby jak zawsze, poza tą małą raną, która zmieniła moje życie. Gdy nadeszła pełnia ja przemieniłam się w wilkołaka. Tego bólu i strachu nigdy nie zapomnę. Wciąż to pamiętam chociaż, że byłam mała. W ten dzień nie panowałam nad sobą przez co zraniłam swojego brata. Jak tylko przemiana się zakończyła nie pamiętałam nic za bardzo, ale mi się przypomniało. Moja matka wzięła mnie za włosy i pociągnęła do ciemnego pokoju. Tam wzięła bata i mnie zrugała. Pomimo zadanych ciosów ja nie mogłam się rozpłakać bo bym tylko mocniej oberwała. Jak tylko przerwała, wybiegłam z pokoju i pobiegłam wprost do ogrodu, gdzie zawsze płakałam w samotności. Pomimo tego, że zraniłam brata to on przyszedł i mnie pocieszył. Za każdym razem, gdy popełniłam najmniejszy jaki kolwiek błąd zostałam karcona, a mój brat mnie zawsze wspierał. Przez trzy miesiące trwała najgorsza męczarnia, jednak pewnego dnia przyszedł mężczyzna, który zaproponował mi swoją pomoc. Dzięki niemu opanowałam swoje przemiany i kontrolowanie nad sobą. Wróciłam do domu po roku, ale nic się nie zmieniło. Matka mnie biła i biła, a ojciec nie zwracał na mnie uwagi. Najgorsze w tym wszystkim było to, gdy powiedziała mi prosto w twarz "Nienawidzę ciebie. Lepiej by było gdybyś się nie urodziła" jak tylko skończyłam siedemnaście lat, wyprowadziłam się i przeniosłam tutaj. Mój brat jak i mężczyzna, który mi wtedy pomógł, do dzisiaj mnie wspierają... - Spojrzałam na niego i się uśmiechnęłam. - Nie mam żalu do matki i nie mam zamiaru się na niej mścić - Dodałam.


<Roy???> Wena wyjechała na wakacje ://

czwartek, 15 września 2016

od Roy'a - CD Ӧykü

- Wybacz, że się spytam, ale czy jesteś od urodzenia wilkiem?- dziewczyna zadała mi pytanie, popijając przy tym popijając swoją herbatę.
- Moja matka była wilkołakiem, a ojciec człowiekiem... - odparłem smutny na myśl o ojcu. Znowu jakieś wspomnienie ...
"- Wszystkiego najlepszego Roy z okazji swoich 8 urodzin!- usłyszałem uradowany głos ojca. No tak. Kilka dni przed śmiercią mojego ojca, mam urodziny...
- Dzięki tatusiu!!- uwiesiłem się na szyi ojca... Jak mi brakuje tych, czasów..."
Spojrzałem załamany w sufit. Po moim policzku spłynęła pojedyńcza łza.
- Oh! Przepraszam! Znowu powiedziałam coś nieodpowiedniego! - dziewczyna nerwowo zaczęła kręcić głową.
-Jestem słaby psychicznie... Nawet do dzisiaj nie mogę przeboleć śmierci ojca... Powiem ci co się stało. Dlaczego te wszystkie obrazy skrywają w sobie ból, rozpacz, samotność, tęsknotę... Moje ósme urodziny, najwspanialszy dzień jaki kiedykolwiek mogłem sobie wyobrazić... Nie wiedziałem jednak, że za niedługo znowu stracę rodzica...
' 20 stycznia 2005 rok... Data śmierci mojego ojca. Godzina 16:40
Wracałem od babci. Jak na styczeń był to wyjątkowo ciepły dzień, nic nie zapowiadało na to , iż już wkrótce nad moją wioską pojawią się burzowe chmury.
Doszedłem właśnie pod swój dom. Auto wujka stało na podjeździe. Dziwne. Wujek nigdy nie składa nie zapowiadanych wizyt. Drzwi frontowe były otwarte na oścież, a z wnętrza domu wydobywały się krzyki. Tata oraz wujek się kłócą? Wbiegłem zdzwiwiony do domu. To co tam ujrzałem sprawiło iż nie mogłem się ruszać. Wujek celował właśnie do ojca.
- Wujku co ty robisz?! - krzyknąłem zdezorientowany. Nic zero reakcji.
- Tchórz. Nie miałem pojęcia o tym. Mogłeś mi powiedzieć. To prawda... Matka miała rację...- Robert dalej wymieżał bronią w głowę taty.- ostatnie słowa?- zapytał się bez cienia jakichkolwiek emocji.
- Roy... Witaj z powrotem... - tata uśmiechnął się ciepło w moją stronę.
Nagle do moich uszu niczym żyletki wbił się odgłos wystrzelanego naboju. Potem znowu. I znowu. I znowu... Tata zmarł a ja nic nie mogłem zrobić...
Po tym wszystkim zostałem oddany pod opiekę babci. Podnosiłem ją o to by mnie trenowała, wynikiem czego były nowe umiejętności oraz blizny. '
W tej chwili ściągnąłem z siebie koszulkę. Na moim ciele ukazało się wiele blizn. Jedne były świeże inne stare. Jedne były wynikem otarć, inne były wynikiem używania przez babcię kłów, pazurów lub nie kiedy nawet nożami.
- Mam teraz tylko jeden cel. - powiedziałem poważnie. - Zemścić się na wujku.

Ӧykü??

środa, 14 września 2016

od Ӧykü - CD Roy'a

Wciąż zastanawiałam się czy naprawdę moje pupile nie będą kobiecie przeszkadzać. Pomimo tego, że Roy mnie uświadomił, że nic im nie będzie to miałam raczej na myśli, czy przypadkiem nic się jego babci nie stanie. Star i Kamira potrafiły na prawdę dać co niektórym osobom popalić. Jak tylko drzwi do pokoju chłopaka się uchyliły ujrzałam ogromny pokój. Wszędzie waliły się puszki z farbą, jakieś kolorowe spreje, pędzle, karki i dużo innych rzecz potrzebnych do malowania.
- Przepraszam że tutaj jest tam brudno... ostatnio nie ma mnie prawie w domu... Normalnie jest tutaj porządek... - Wyjaśnił, będąc lekko zawstydzony.
- Nic nie szkodzi, sama mam bałagan gdy coś maluję - Zaśmiałam się i weszłam do pokoju.
- Ty malujesz? - Spojrzał na mnie.
- Chodzę na uczelnie w kierunku artystycznym. No i dodatkowo kierunek humanistyczny z dodatkowymi językami. Ta uczelnie jest wyjątkowa bo sama zaproponowała mi taki plan - Wyjaśniłam.
- Rozumiem... - Spojrzałam się do okoła.
Obrazy jakie namalował były czymś piękny, jednak miały w sobie aurę smutku. Nie znalazłam obrazu który oddawał by aurę szczęścia. Najwidoczniej wszystkie malował w smutku za kimś.
- Masz może jakiś obraz z wilkiem który jest szczęśliwy? - Spytałam się, szukając takiego obrazu. Jednak nie mogłam nigdzie takiego znaleźć. - Lub jakiś inny obraz który namalowałeś będąc szczęśliwy? - Dodałam. Nie lubiłam patrzeć na obrazy, które były w smutku malowane. Spojrzałam się w stronę chłopaka, a go nie było. Jak się okazało on wyszedł, aby przynieść coś do picia i na przegryzkę. Wiązało się to również z tym, że zadałam pytania do nikogo. Może i lepiej, że go nie było.
- Wybacz, że musiałem ciebie na chwilę zostawić samą - Położył tacę z herbatą i słodyczami tam gdzie było wolne miejsce.
- Wybacz, że się spytam, ale czy jesteś od urodzenia wilkiem? - Musiałam się go spytać. Nigdy nie widziałam i nie poznałam wilka podobnego do mojego.

<Roy???> Brak weny.... :/

od Wincentego - CD Reia

Karlsson przylgnął do muru za sobą, jakby liczył, że przy odpowiednim nacisku zdoła się w niego wtopić i zwyczajnie zniknąć, a przynajmniej przedostać się na drugą stronę i uwolnić na chwilę od pogoni. Niczym dzikie zwierzę, które właśnie uświadomiło sobie w jak bardzo beznadziejnej sytuacji się znajduje, stał sztywno jakby nagle coś przemieniło go w marmurowy posąg - tylko po rozbieganym spojrzeniu, które błądziło po wąskim zaułku rozpaczliwie szukając drogi ucieczki, można było poznać, że to wciąż jest żywy człowiek.
- Macie tę cholerną torbę! - wrzasnął nagle trochę zbyt piskliwie, ciskając własność wampira w ich kierunku i jeszcze mocniej przylegając do ściany. - Bierzcie ją i odpieprzcie się!
Wincenty spojrzał na leżący na ziemi przedmiot i uśmiechnął się. Podniósł torbę i zarzuciwszy ją sobie na ramię, ruszył niespiesznie w stronę Elijasa, delektując się przerażeniem malującym się na jego twarzy.
Po cichych krokach tuż za sobą mógł poznać, że jego nowy towarzysz podążył za nim.
- Nie chcę twojej torby - oznajmił Gauthier pogodnie, zatrzymując się o kilka kroków od mężczyzny. - Przyszedłem tylko uregulować rachunki w imieniu pana Badajoza.
Zauważył, że prawa dłoń jego ofiary lekko przesunęła się w lewo, w kierunku kieszeni bluzy. Był gotów poręczyć głową, że Karlsson próbuje właśnie dyskretnie wyciągnąć nóż. Och, co za urocza wola walki.
- Zapłacę. - W głosie mężczyzny czuć było narastającą panikę. - Naprawdę zapłacę! Już mam te pieniądze, zapłacę!
- Przykro mi, lecz Badajoza znudziło czekanie na twoje pieniądze. - Wincenty wzruszył lekko ramionami, uśmiech wciąż nie schodził z jego twarzy. - Teraz chce twojego życia - oznajmił, a ostatnie słowa zabrzmiały bardziej jak warkot niż mowa. Ghul jednym susem pokonał dzielącą go od Elijasa odległość i chwycił go za gardło, chcąc zmiażdżyć mu krtań...
I właśnie wtedy rozległ się przytłumiony huk.
Wincenty zatoczył się do tyłu, zdezorientowany falą ostrego bólu, który pulsując rozlewał się od prawego obojczyka na resztę jego klatki piersiowej. Oparł się o ścianę i sięgnął do niego ręką. Z pewnym zdziwieniem odkrył, że obficie krwawi
A więc pistolet, nie nóż.
Wzdrygnął się, gdy rozległ się drugi strzał, a potem krótki wrzask. Nie dostał drugi raz, lecz był pewien, że kula przeznaczona była dla niego - może dlatego, że świsnęła mu tuż koło ucha. Gdy uniósł wzrok, zobaczył że jego wampirzy znajomy zdążył dobrać się już do szyi Karlssona.
Gauthier chciał się odezwać, ale uznał, że może lepiej poczekać, aż żongler skończy się posilać.

<Rei? I tak nie dostaniesz tej torby. Wincenty ją zakrwawił, więc ma do niej prawo! ;D>

wtorek, 13 września 2016

od Thomas'a - CD Tiffany

Moim „oprawcą”, który drzwiami złamał mi nos, okazała się dziewczyna. Była niewiele ode mnie niższa, jak i zapewne młodsza. W końcu ja mam prawie sto lat, cały jeden wiek, co nie? Zwykli ludzie mnie nie przeżyją, tym bardziej, że wyglądam na... siedemnastolatka? Jakoś tak. Miała czarne włosy, tak jak ja. Były pofalowane i związane w koński ogon. Jej cera była blada, a oczy ciemne. Rysy twarzy były bardzo widoczne, przez co wyglądała trochę... jak umarlak, albo coś w tym stylu. Nos miała nieco zadarty do góry. Gdy zgodziłem się na jej propozycje i weszliśmy do środka, musiałem zignorować oczy ludzi, które się na mnie skierowały. W końcu nie często widać poturbowanego człowieka, prawda? Dziwnie to brzmi, ale jaka jest szansa, że właśnie w tej kawiarni, której ty przebywasz wejdzie nagle ktoś ze świeżo rozbitym nosem? No raczej mała. Usiadłem w wolnym stoliku. Większość ludzi przestała się na mnie gapić, jednak nie wszyscy. Nawet kilka par dziewczyn szeptały patrząc i wskazując na mnie palcem. Przedziwnie się czułem. Miałem ochotę wyjść, ale z w deszcz z rozbitym nosem. Dziewczyna stała przez chwilę przy stoliku, przy którym siedziałem, jakby zastanawiała się, co by mogła teraz zrobić. Puściłem swój nos i wytarłem rękę o bluzę. Czułem jak ciepła ciecz ogranicza swoje ruchy i dopiero po paru sekundach doszła do moich ust, a do brody po paru minutach. Dopiero teraz bardziej przyjrzałem się dziewczynie. Była bardzo chuda, może nawet i za chuda. Jakby miała niedowagę, anoreksję, czy coś takiego. Była ubrana w luźną bluzkę i spodnie. Wyglądała trochę jak piżama, ale w pewien sposób był to normalny widok. W tej chwili jedyne co mi zostało, to czekać. W końcu tajemnicza osoba poszła do lady, skąd przyniosła mi chusteczki. Podziękowałem za nie i przyłożyłem dwie z nich do rozbitej części ciała. Wytarłem także czerwone linie ciągnące się z nosa do brody i aż po szyję.
- Na prawdę mi przykro. Nie miałam zamiaru cię walnąć - w końcu usiadła naprzeciwko mnie. Spojrzałem na nią spokojnym wzrok i wymusiłem się do delikatnego uśmiechu.
- Nic się nie stało. U mnie to norma - odparłem z dziwnym głosem, gdyż miałem w pewien sposób zatkany nos nie tylko chusteczką, ale i krwią.

<Tiffany?>

dd Roy'a - CD Ӧykü

- Chyba nie będzie to problem gdy zostawię ich z twoją babcią? - dziewczyna spytała się, gdy przeszliśmy mały dystans. Zatrzymałem się w połowie kroku. Przystanąłem na chwilę, nie odwracałem się.
- Nie, babcia naprawdę lubi opiekować się innymi. Nie ma żadnego problemu. Przypomniały mi się wspomnienia po śmierci ojca, lekko się uśmiechnąłem.
" - Babciu... dlaczego wujek nienawidzi taty? Przecież tatuś nie zrobił nic złego. - młodsza wersja mnie zalewała się łzami.
- Na pewno miał jakiś powód... i to dobry... nigdy mu tego nie wybaczę...- młodsza wersja babci nie chciała mnie wypuścić z ciepłego uścisku...
-Babciu... proszę, naucz mnie jak mam walczyć...
- A ty czasami za młody nie jesteś?- babcia zaśmiała się smutno.
- Na zemstę nigdy nie jest za późno... - powiedziałem poważnie. Nie miałem zamiaru puścić tego płazem mojemu wujkowi.
- Jesteś uparty tak jak moja córka... nie ma sensu przekonywanie Ciebie...- powiedziała z nutką rozbawienia w głosie. - Dobrze... Nauczę Cię... Tylko, proszę... Nie rób nic nie rozsądnego... "
- Dobra.. chodźmy już...- ruszyłem w stronę mojego pokoju.
Po wejściu, przed moimi oczami pokazał się duży pokój. Wszędzie walały się jakieś zamalowane kartki, farby, pędzle lub jakieś puste puszki po szprejach. Na ścianach znajdowały się malowidła wilków, jeleni lub innych leśnych zwierząt. Na jednej ze ścian jednak nadal widniało moje nie dokończone dzieło.
Cały pokój jednak był ciemny. Po środku stało duże łóżko, obok którego stała pokaźna rzeźbiona komoda przeze mnie wykonana.
- Przepraszam że tutaj jest tam brudno... ostatnio nie ma mnie prawie w domu... Normalnie jest tutaj porządek...


Ӧykü???

od Ӧykü - CD Roy'a

Moje zwierzaki od razu wyczuły, że coś jest nie tak z chłopakiem. Chodziło mianowicie o to, że jest wilkołakiem podobnie jak ja. Ogólnie nie wiedziałam czy można by było nazwać moje zwierzaki psami, ale nie chciałam się już wtrącać. Sama z resztą nie wiedziałam jakiej są one rasy. Chłopak chwycił mnie za rękę i poprowadził do swojego domu. Za mną pobiegły moje zwierzaki. Roy ostrzegł mnie przed swoją babcią, nawet nie musiałam długo czekać, aby ją zobaczyć. Jej donośny, ale też i troskliwy głos usłyszeliśmy przy samym wejściu. Nim chłopak zdążył dopowiedzieć swoje zdanie, gdzie chciał mnie przedstawić jego babcia go wyprzedziła.
- Kim jest ta dziewczyna? Nie mów, że ze sobą jesteście razem? Dlaczego wcześniej mi jej nie przedstawiłeś?... - Te i kilka innych pytań padło z ust starszej kobiety.
- Jestem Ӧykü Azaye, a to są moje towarzysze Kamira i Star. Jestem koleżanką Roy'a - Uśmiechnęłam się lekko. Kobieta zmierzyła mnie i moje pupile wzrokiem z góry na dół.
- Jakiej rasy są twoje zwierzaki? - Spytała się, przypatrując im się uważnie.
- Nie wiem sama. Wydaje mi się, że Kamira jest mieszańcem wilka i psa, a Star kotem - Nie wiedziałam jak miałam jej to wytłumaczyć.
- Roy ugość Ӧykü, a ja zajmę się waszymi zwierzakami - Dodała, a ja byłam zaskoczona jej odpowiedzią. Nie wiedziałam czego mam się spodziewać, a okazało się, że babcia Roy'a jest naprawdę miłą starszą osobą. Trochę mu zazdrościłam, ale ja nawet nie miałam okazji, aby poznać się ze swoimi dziadkami czy też z innymi osobami z mojej rodziny. Osoby jakie znałam to moich rodziców, brata i wujków którzy współpracowali z moim ojcem.
- Star, Kamira macie być grzeczni bo jak nie to nie będzie nagrody - Zniżyłam się do ich poziomu i z uśmiechem na twarzy pogłaskałam ich po głowie.
- Chyba nie będzie to problem gdy zostawię ich z twoją babcią? - Spytałam się, gdy tylko byliśmy już trochę dalej od nich.

<Roy?>

dd Roy'a - CD Ӧykü

-Wybacz ponownie...- dziewczyna stanęła na równe nogi.- Pomóc Ci?- wyciągnęła swoją dłoń w moją stronę.
Zdziwiła mnie trochę jej reakcja.
- Jasne...- odparłem po czym chwyciłem jej dłoń.
-Coś często na siebie wpadamy... To twoja sowa?- Ӧykü wskazała na moją sowę.
-Tak to jest Ceasar. A to zapewne twoje psy...- spojrzałem się w stroję czworonogów. Psy wyglądały na niezdecydowane. Wyczuwałem z ich strony, wściekłość, strach oraz uległość. Czyżby już to wyczuły? Heh. Raczej tak... Dziewczyna widząc reakcję pupilów zaczęła nerwowo drapać się po karku.
- T-tak to Kamira oraz Star... - Sądząc po jej reakcji mogę spodziewać się tego iż już się dowiedziała.
- Jesteś wilkołakiem prawda?- spytała się po chwili.
- Gratuluję. Wreszcie to wyczułaś... jednak nie jest to miejsce do rozmowy... Bezpieczniej będzie u mnie w domu... - Chwyciłem dłoń dziewczyny po czym pobiegłem w stronę domu.

Przy wejściu jednak przystanąłem. Spojrzałem się na nią pytająco. Ta lekko pokiwała głową. Spoważniałem.
- Moja babcia jest naprawdę miła, nie toleruje jednak obcych na swoim terenie... Uważaj na nią...- wziąłem klucz po czym przekręciłem go w zamku. Jak zawsze już od progu można było wyczuć las. Tak mnie to potrafiło uspokoić...
-Wróciłem!- wykrzyczałem po czym udałem się do kuchni. Dziewczyna podążała za mną.
-Acair! Gdzieś ty był?- babcia widocznie się martwiła. I to bardzo, ponieważ zauważyłem na stole opustoszałe opakowanie po ciastkach.
- Wybacz mi babciu... to się nie powtórzy... A właśnie... Babciu to jest...

Ӧykü???

od Wincentego - CD Vivian

Wincenty spojrzał przelotnie na swoją towarzyszkę, po czym powiódł wzrokiem za Rothem, który akurat skończył obsługiwać ludzi przy stoliku po ich lewej i zmierzał właśnie do kuchni. Chudy i o atletycznej budowie, mężczyzna miał w sobie tę niespotykaną grację, zdradzającą, że jest kimś więcej niż tylko zwykłym przekwitającym powolutku kelnerem, któremu w życiu zawodowym nie wyszło i musiał zadowolić się pracą w podrzędnej knajpce. Gdyby nie fakt, że włosy przyprószone miał nieznacznie siwizną, ghul gotów byłby uznać, że czas zwyczajnie się dla niego zatrzymał.
- Znam - potwierdził Gauthier jakby z namysłem, odkładając widelec i sięgając po swoją szklankę z gazowanym napojem. Dokładnie przyjrzał się jej zawartości, nim uniósł ją do ust. - To Roth, zaufany przyjaciel właściciela lokalu. Praktycznie jego prawa ręka, mimo wszystko nie nadaje się w branży kulinarnej do niczego poza kelnerowaniem.
Umilkł, gdy kelner ponownie pojawił się w sali, niosąc tacę wyładowaną parującymi naczyniami różnej maści.
- Poznałem ich obu kilka lat temu, krótko po tym jak przyjechałem do Chicago. Łączyły nas głównie interesy - kontynuował po chwili ciszej niż przedtem. Nie chciał niepotrzebnie wzbudzać niepokoju w starych wspólnikach. - Niestety nie mogę zdradzić ci jego nazwiska, obraziłby się na mnie. 
V rzuciła mu uważne spojrzenie spod lekko przymrużonych powiek, ewidentnie zastanawiając się nad czymś intensywnie.
No cóż, miała pełne prawo mieć wątpliwości - zresztą bardzo słuszne - bo Wincenty nawet nie silił się na dyskrecję. Ba, był wręcz bardzo świadomy faktu, jak potwornie podejrzanie brzmi.
- Ty też zajmowałeś się branżą kulinarną? - zapytała.
- Nie. - Zaśmiał się, szczerze rozbawiony tą myślą. Może faktycznie byłby całkiem niezłym kucharzem? - Ale lepiej żebyś na razie nie wiedziała, co to było. Musi ci wystarczyć, że obecnie zajmuję się handlem antykami.
- W porządku.
- No, to może teraz ty opowiesz coś o sobie? - zaproponował. - O mnie było już chyba dość. Czym się zajmujesz, V?

<Vivian? ^^>

od Tiffany - CD Thomasa

Był deszczowy dzień, taki w którym mało ludzi ma ochotę wychodzić z domu, spacerować obawiając się pogody. W środku jednej z tłocznych kafejek, przy jedynym cichym kącie obok okna siedziała Tiffany, pisząc list do brata. Minęło już sporo czasu, od kiedy ostatnio się widzieli. Nie była pewna, czy za nim tęskni czy też dobrze jest jej zacząć nowe życie bez niego. Listy jak najbardziej wystarczały na obecny czas.
Dzień leciał niezmiernie szybko, zabierając miejsce dla reszty rzeczy, które planowała zrobić. Siedziała by tak jeszcze długo, przyglądając się deszczu spływającym po oknie szukając jakiegoś nowego tematu do pisania którego jeszcze nie było, gdyby nie skończyła swojego trzeciego kubka herbaty - oczywiście zielonej, a na czwarty nie miała już wyjątkowo ochoty. Płacąc kelnerowi, czym prędzej chciała wyjść z kawiarni, otwierając z impetem drzwi.
Zdając sobie sprawę, że właśnie kogoś uderzyła drzwiami, przeleciał ją lekki dreszcz. Robiąc szybki krok z progu, prawie wpadła na chłopaka, którego prawdopodobnie właśnie uszkodziła. Jego czarne włosy po których spływały krople deszczu zakrywały dużą część jego bladej twarzy. Trzymał swój nos ręką, która była już cała w krwi. Mimo bycia rannym zaczął klnąć po cichu, ale nie wystarczająco aby nie było całkowicie niesłyszalne ghulowi.
-Możesz uważać następnym razem? - zwrócił się do stojącej przed nim niedorajdy, w jego głosie można było wyczuć gniew, który najwyraźniej próbował opanować.
-Przepraszam, ja nie chciałam. Zaraz się tym zajmę... - mówiąc to, miała wewnętrzny facepalm. Nie miała żadnych bandaży czy plastrów, nic kompletnie, nawet głupiej chusteczki do nosa. Nie znała się też za bardzo na pierwszej pomocy, w pośpiechu zaczęła przypominać sobie co powinna zrobić. Chcąc zobaczyć jak bardzo był potłuczony, spróbowała zabrać jego rękę z krwawiącej twarzy, ale chłopak syknął z bólu.
-Lepiej pójdźmy do środka. - zaproponowała, chcąc pomóc czarnowłosemu nieszczęśnikowi.

<Thomas?>

poniedziałek, 12 września 2016

od Ӧykü - CD Roy'a

Na chłopaka, którego wpadłam miał ciemno brązowe włosy, które opadały mu lekko na oczy. Nic mu się nie stało co mnie ucieszyło. Powiedzieliśmy sobie nasze imiona po czym każdy z nas odeszło w swoją stronę. Dzień jak każdy inny jednak wciąż po głowie chodził mi chłopak na którego wpadłam. Sama nie wiedziałam dlaczego, ale no cóż.
Do domu wróciłam po lekcjach i po zakończonej pracy. Byłam zmęczona, ale pozostała mi ostatnia rzecz do zrobienia, a dokładnie mówiąc iść na spacer z Star i Kamirą. Wzięłam smycz i przypięłam do ich obroży. Z uśmiechem na pyszczku i z zadowoleniem wyszliśmy z domu. Skierowaliśmy się tak jak zawsze do pobliskiego parku. Odpięłam smycz, a oni zaczęli się bawić. Dzisiejszy wieczór należał do tych miłych. Na granatowym niebie świeciły gwiazdy i księżyc, nie było ani jednej chmurki. Lekki i miły wiatr delikatnie powiewał, a świetlików coraz to więcej przybyło. Obejrzałam się do okoła, aby zobaczyć gdzie są moje pupile. Niestety ani jednego nie było. Zaniepokoiłam się. Widząc ogon Star, od razu tam pobiegłam. No i ponownie na kogoś wpadłam. Był to ni kto inny niż wcześniej spotkany chłopak, Roy.
- Wybacz ponownie... - Spojrzałam się mu w oczy. Koło niego była sowa jak i moje pupile. Wstałam szybko na równe nogi i wyciągnęłam mu dłoń. - Pomóc ci? - Uśmiechnęłam się.

<Roy?>

Od Roy'a - CD Ӧykü

- I znowu na kogoś wpadłam - Powiedziała pod nosem. - Przepraszam... - uśmiechnęła się lekko.
- Nic się nie stało. - powiedziałem lekko się uśmiechając. Uśmiech? Szczerze? Była to maska pod którą ukryłem zirytowanie. Jednak coś przyciągnęło moją uwagę. Mianowicie wygląd dziewczyny. Różowe włosy?.. Zaraz... czuć od niej wilkiem...
Nie możliwe... Wilkołak? ... Popadłem w zadumę.
-Przepraszam, wszystko w porządku?- powiedziała z troską w głosie. Nie wyczuła tego, iż jestem wilkiem? Dziwne...
- Nie, wszystko dobrze... - podrapałem się nerwowo po karku. - Przepraszam, ale muszę już pójść... Do widzenia..?
- Ӧykü.
- Roy. Do zobaczenia!- pożegnałem się lekko speszony.
- Do zobaczenia.
***
- Robert... nadal nie mogę pojąć dlaczego zamordowałeś mojego ojca...- zacząłem rozmowę.
Więzienie... klatka dla ludzi? Możliwość odkupienia win? Żałosne... Przecież prawdziwym więzieniem jest życie...
- Jesteś za smarkaty i za głupi aby to pojąć, g^wniarzu...- Robert. Mój "Wuj". Czy mogę nadal go tak nazywać? Nie. Nie po tym co zrobił... Nigdy mu nie wybaczę.
- Dla ciebie Roy...- powiedziałem z pogardą i obrzydzeniem w głosie.
- Masz jeszcze coś do powiedzenia g^wniarzu?
-Tak... niedługo będziesz cierpiał, cierpiał tak mocno, że w końcu będziesz jedynie przepraszać, oraz błagać o śmierć. - Odpowiedziałem ze wzrokiem mordercy. Robert trochę się wystraszył, lecz po chwili wyszedł z pomieszczenia w którym rozmawialiśmy.
Cóż... czas wrócić do domu... muszę jeszcze wypuścić Ceasar'a na chwilę...
***
Szedłem ciemnymi ulicami, te dziwne uczucie bycia obserwowanym.. nie mogło mnie to opuścić... Poczułem ten sam zapach co wcześniej... Zaraz czy to tamta dziewczyna?!


Ӧykü?

To, że milczę, nie znaczy, że nie mam nic do powiedzenia

Imię: Sophie
Nazwisko: Loubriedalon
Pseudonim/Przezwisko: Mów jak chcesz
Wiek: 17 lat
Data urodzenia: 11 luty
Płeć: Kobieta
Rasa: Człowiek
Pochodzenie: Francja, Paryż
Status społeczny: Chodzi do liceum w Chicago
Rodzina: 
  • Matka - Chloe Loubriedalon - została w Paryżu po rozwodzie z ojcem, nie interesuje jej ani były mąż, ani córka
  • Ojciec - Tom Loubriedalon - zabrał córkę do Chicago, gdzie prowadzi własną firmę, utrzymuje Sophie i wysyła jej pieniądze
Partner: A kto by ją chciał?
Charakter: Sophie to radosna osoba, jeśli ma jakieś zmartwienie lub jest zła, szybko jej to przechodzi. Przykłada wielką wagę do wszystkiego co robi i stara się robić to jak najlepiej. Ma dar przekonywania, głównie przez oczy. Gdy trzeba, próbuje udawać poważną, ale zwykle udaje jej się tylko przez jakiś czas. Czasem zdarza jej się wybuchnąć niekontrolowanym śmiechem lub dostać głupawki i we wszystkim znaleźć powód do śmiechu. Nie do śmiechu jest jej za to rano, gdy ktoś ją obudzi. Nie ważne, o której, nie cierpi, gdy ktoś ją budzi. O wiele lepiej czuje się, gdy sama wstanie o piątej rano, niż gdy ktoś obudzi ją o dziesiątej. Gdy już się obudzi, nie wyjdzie nigdzie przed dokładnym umyciem, uczesaniem i umalowaniem się. Jej charakter jest dość zmienny, czasem cały dzień przesiedzi na balkonie z kubkiem herbaty nadąsana bez powodu, albo o poranku wybierze się do Lunaparku. Niezwykle odważna, rzadko zdarza jej się bać. Czasem zachowuje się jak młodsza o co najmniej kilka lat dziewczynka. Uwielbia huśtawki i diabelskie młyny. Nie pogardzi też rollercoasterem i kolejką górską. Każdej poznanej osobie pokazuje się z innej strony, całość jej charakteru jest w stanie odkryć tylko prawdziwa miłość.
Aparycja: Sophie jest szczupłą dziewczyną średniego wzrostu. Ma gęste, długie blond włosy i różowo-czerwone oczy, które zmieniają kolor zgodnie z nastrojem dziewczyny. Gdy są bordowe - oznacza to wściekłość. Błękitne - smutek, fioletowe - strach, różowe - radość. A różowo-czerwone oznczają zwyczajny, pogodny nastrój. Jej cera jest bardzo jasna, pasująca do koloru włosów.
Historia: Sophie urodziła się w Paryżu. Lata szczęśliwego dzieciństwa spędziła z obojgiem rodziców, rozstali się gdy miała piętnaście lat. Ona wyjechała do Chicago z ojcem, bo matce w ogóle na niej nie zależało. Tata ze względu na pracę nie mógł zamieszkać z córką, odwiedza ją tylko czasami.
Inne:
  • umie grać na fortepianie, sama ma jeden w domu
  • ślicznie rysuje, ale jeśli jej to powiesz, odpowie, że bazgrze jak kura pazurem
  • kocha zwierzęta, a szczególnie koty, chociaż sama nie może mieć żadnego, bo bardzo często nie ma jej w domu
  • ma fioła na punkcie swojego wyglądu
Login/email: Lilen

Więzienie? Masz na myśli życie?

http://img04.deviantart.net/e923/i/2014/141/0/d/ghostboy_by_grimmby-d7j8mtx.png 
Imię: Roy Acair
Nazwisko: Erickson
Pseudonim/Przezwisko: RA, Erick, Ghostboy, Wolf
Wiek: 19
Data urodzenia: 16.01.1997
Płeć: mężczyzna
Rasa: Pół wilkołak pół człowiek
Pochodzenie: Inverness Szkocja
Status społeczny: Artysta, nieoficjalnie malarz uliczny znany pod pseudonimem 'Wolf'
Rodzina:
  • Jonathan Erickson - ojciec Roy'a, Wspaniały, uczciwy mężczyzna. Został zamordowany przez swojego brata, gdy Roy miał 8 lat.
  • Maria Erickson - Matka Roy'a zmarła podczas porodu. Szlachetna kobieta o złotym sercu. Wilkołak
  • Robert Erickson - Wuj Roy'a. Chciwy oraz wredny człowiek. Aktualnie odsiaduje w więzieniu
  • Rose McDebra - Babcia Roy'a, wychowywała go po śmierci ojca. Opiekuńcza staruszka, chcąca pomagać swojemu wnukowi. Wilkołak
Partner: -
Charakter: Roy był wesołym oraz pomocnym chłopcem za dziecka. Uśmiech nigdy nie schodził mu z twarzy. No właśnie. BYŁ. Po śmierci ojca Roy popadł w depresję, zamknął się w sobie. Wszystko go irytuje. Może dać upust swoim emocjom wtedy kiedy pisze lub rysuje.
Aparycja: Pół długie włosy koloru ciemnego brązu. zawsze zmęczony wyraz twarzy.
Historia: Był świadkiem śmierci ojca. Nigdy nie wybaczy swojemu wyjkowi. Przysiągł to sobie i nie zamierza tego tak po prostu zostawić. Gdy miał dziesięć tal zapytał się babci czy będzie go uczyć. Zgodziła się, tak więc codziennie do 16 roku życia trenował walki, przemiany oraz innych bajerów, przez które zarobił ogromną ilość blizn m.i.n na plecach, brzuchu, klatce piersiowej, rękach oraz nogach.
Dostał kiedyś od babci niebieską chustę z wielkim uśmiechem. Zawsze gdy idzie polować lub rysować graffiti ją zakłada. Tak właśnie zaczęła się jego droga życia.
Inne:
  • Posiada sowę śnieżną o imieniu Ceaser.
  • Nigdy nie pił, nie palił, ani nie ćpał
  • Nie cierpi osób, które zabijają niewinnych
  • Posiada niesamowity talent do pisania lub rysowania
  • Gdy widzi jakąś ranę na ludzkim ciele przechodzą go dreszcze i robi się słabo
Login/email: toripiekna

sobota, 10 września 2016

od Reia - CD Wincentego

Oh. - z jego ust wydobył się cichy dźwięk, ale nie przejął się taką odpowiedzią - Ja natomiast mam zamiar wypić jego krew. - nie oczekując jakiejkolwiek odpowiedzi lub reakcji ze strony mężczyzny, zajął się obserwowaniem otoczenia by wymyślić jakiś plan, wreszcie zakończyć pościg, który wydawałby się ciągnąć w nieskończoność.
Utrudniało mu to ciągłe unikanie przechodniów, którzy nawet nie ustąpili przejścia biegnącym, kiedy to my byliśmy przygotowani do ich stratowania. Jego myśli wróciły z powrotem do nieznajomego towarzysza. Miał zamiar zabić złodzieja, nie wspominał nic o krwi. Wtedy zdał sobie sprawę, że to ghul. Nie przejął się nowym odkryciem, które było tuż pod nosem, przecież nie mieli zamiaru się bić albo stać się wrogami, prawda? On chciał tylko odzyskać swój dobytek i napić się trochę krwi. Resztę zostawić dla niego.
Nie zależał do wampirów, które walczą o swoje ofiary, nie należał tez do tych silnych, nie miał jeszcze nawet stu lat, a jedynego silnego wampira jakiego znał, tym samym najstarszego był tamten starzec. Nie znał jeszcze miasta tak dobrze, przeprowadził się tu niespełna pól roku temu, a jedynymi miejscami, gdzie przebywał najczęściej był park oraz sklep spożywczy. Nie to, że prowadził nudne monotonne życie, spacerował tu i tam, ale nie zapamiętywał tych miejsc w jakiś szczególny sposób.
Prawdopodobnie mając nadzieję, że nas zgubi, złodziej skręcił ostro w jedną z bocznych uliczek, które zazwyczaj były zapleczami sklepów lub restauracji, bez ludzi zdarzają się być i ślepa uliczka.
'Bingo' Rei uśmiechnął się szeroko, widząc wysoką ścianę, a pod nią przestraszonego uciekiniera, który trzymał kurczowo torbę nie wiedząc co ma teraz ze sobą zrobić. Spojrzał na ghula, oczekując na jego ruch.

<Wincenty? Chyba już jakieś mam ;D>