niedziela, 28 sierpnia 2016

trust me, I'm a doctor


http://67.media.tumblr.com/tumblr_mbiblx1teh1qzv0edo1_500.jpg
Imię: Abran Felipe
Nazwisko: Rodríguez
Pseudonim/Przezwisko: Abby dla przyjaciół, Doktor Rodríguez dla całej reszty
Wiek: 160 lat
Data urodzenia: 10 października 1856
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Wampir
Pochodzenie: San José, Kostaryka
Status społeczny: Pediatra i czołowy chirurg ogólny oraz dziecięcy w University of Chicago Medical Center
Rodzina:
  • Daniel Felipe Rodríguez - ojciec, XIX-wieczny kostarykański ziemianin, zmarły w wieku 56 lat
  • Marlen Chaves Rodríguez - matka, zmarła przy porodzie młodszego syna w wieku 27 lat
  • José Mauricio Rodríguez - starszy brat, zmarły na dur brzuszny w wieku 29 lat
  • Minor Rodríguez - młodszy brat, zmarły wraz z matką przy porodzie
  • Nael Valverde - lekarz, wampir, przyjaciel rodziny i twórca, a także opiekun w pierwszych latach nowego życia; prawdopodobnie zmarły
Partner: Brak
Charakter: Podobno ma zbyt miękkie serce jak na wampira, i niejednokrotnie słyszał to już od swoich pobratymców. Podobno prawdziwy nosferatu nie powinien zawodowo zajmować się zszywaniem ludzi, bo to trochę tak, jakby zszywać umierającą właśnie krowę, która za parę dni i tak miała iść na ubój - odrobinę bez sensu i bardzo nielogiczne. Podobno to dziwne i nienaturalne, że zrobił trzy doktoraty z medycyny tylko po to, żeby po pierwszej zmianie w szpitalu definitywnie odmówić picia ludzkiej krwi niepochodzącej od dobrowolnego dawcy - nie jest w stanie, w przeciwieństwie do wielu krwiopijców, korzystać na przykład z rezerw krwi przechowywanych w szpitalu, bo zwyczajnie jest to niezgodne z jego poczuciem etyczności. Abran ogółem rzecz biorąc uważany jest za przesadnie moralnego i cnotliwego, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że przejawia ogromną tendencję do poświęcania się dla swoich pacjentów; nierzadko przecież zdarza się, że wychodzi z siebie, by skomplikowanymi medycznymi urządzeniami odwrócić uwagę dziecka od czekającej je operacji, a potem przesiaduje godzinami przy jego łóżku, czytając mu bajki lub nucąc te same kołysanki, których sam słuchał jako chłopiec, bo rodzice małego chorego byli już i tak zbyt zmęczeni brakiem snu i nocami spędzonymi w szpitalnym korytarzu. Uwielbia dzieci i świetnie się z nimi dogaduje, więc właściwie chyba nic w tym wszystkim dziwnego - przecież między innymi właśnie dlatego zdecydował się na kierunek pediatrii i chirurgii dziecięcej. Ma w sobie tę specyficzną delikatność i spokój, które sprawiają, że najmłodsi uwielbiają jego towarzystwo, a dorośli podświadomie ufają mu nie tylko jako lekarzowi, ale i jako osobie. Jest tak wyrozumiały i pełen ciepła, że zwyczajnie nie da się inaczej; bije od niego uczciwość i chęć niesienia pomocy innym, współczuciem wręcz niemal ocieka, i ma uśmiech uroczy i niewinny jak uśmiech niemowlęcia. Znany ze swego opanowania i wiecznie pozytywnego nastawienia, ale także cichego, łagodnego i bezkonfliktowego usposobienia, które w połączeniu z tak charakterystycznym dla niego cichym głosem zdaje się naprawdę szybko podbijać ludzkie serca i wzbudzać ogromną sympatię. Taka z niego odrobinę dobra ciotka; wszyscy przychodzą do niego ze swoimi problemami, nie ważne, czy byłoby to pytanie o najlepszy lek na ból gardła siostrzenicy, czy dylemat co kupić żonie na rocznicę ślubu, bo wiedzą świetnie, że doktor Rodriguez nigdy ich nie spławi, ale wysłucha, doradzi, pomoże jak będzie umiał. Lubi pomagać, potrafi wspierać i pocieszać, wychodzi poza utarte ramy lekarza, którego jedynym zadaniem jest ogłoszenie wyroku boskiego, jaki zawisł nad synkiem zrozpaczonego małżeństwa; Abran wychodzi z założenia, że nie po to tu jest - przecież jego zadanie nie kończy się na diagnozie i leczeniu, które może przyniesie efekty, przecież lekarz ma także dać rodzinie pacjenta nadzieję, wesprzeć dobrym słowem, a potem dać z siebie wszystko, by cała sprawa zakończyła się jak najlepiej. Bo poza dziećmi kocha także ludzką radość i swoją pracę jako taką, więc być może właśnie dlatego wcale nie przeszkadza mu branie kilku dyżurów pod rząd o ile miałoby to ulżyć jednemu z jego przemęczonych kolegów. I tak, zapewne to właśnie przejaw tej jego nieopanowanej chęci zbawienia całego świata i niesienia pomocy dosłownie każdemu, która nie pozwala mu pogodzić się z wizją porażki i pcha go do rzeczy niemożliwych jeśli tylko dzięki nim chory miałby szansę wyzdrowieć, ale to przecież nic złego, przecież większość lekarzy tak ma, przecież bez tego nie byliby wystarczająco skuteczni w tym, co robią. Jest dobrym chirurgiem i całkiem niezłym człowiekiem z kłami, a przynajmniej tak sądzi - przynajmniej nie stał się bezuczuciową bestią skupioną tylko na samej sobie. Przynajmniej próbuje pomagać, być przydatnym członkiem społeczeństwa. I nie żałuje swoich decyzji i swoich wyrzeczeń, bo uśmiech dziecka i nieśmiałe "dziękuję, panie doktorze" to dla niego największa nagroda.
Aparycja: Jest nieco bledszy niż przeciętny Kostarykańczyk, ale w żadnym przypadku nie przypomina nieludzko bladych wampirów paradujących w okularach przeciwsłonecznych i z parasolem chroniącym przed promieniami UV. Mierzący 182 centymetry wzrostu mężczyzna, zbudowany dobrze, ale nie przesadnie, o szczupłej, smukłej sylwetce i długich, zwinnych palcach kogoś, kto od dłuższego czasu zawodowo operuje skalpelem. Sam nie przepada za lekkim garbem na nosie, który widzi za każdym razem, gdy patrzy w lustro, za przyjemnie wyglądające uznaje za to własne czarne oczy i ciemnobrązowe włosy, układające się w delikatne, naturalne fale i sięgające odrobinę za linię ramion, mniej więcej do łopatek; ze względów praktycznych całkiem często związywane są w kucyk. Jego uszy nie zdążyły jeszcze zrobić się spiczaste, jak to bywa u starszych wampirów, nie nosi też kolczyków ani biżuterii innej niż prosty naszyjnik w kształcie azteckiej monety zawieszony na cienkim rzemyku. Ubiera się schludnie, a jego wybór pada przeważnie na ciemne ubrania - rzadko kiedy zdarza się, by założył coś jasnego, nawet jeśli termometr pokazuje trzydzieści osiem stopni w cieniu.
Historia: Październik 1856 roku powitał stolicę falą deszczu i mokrego wichru, która uderzyła w kostarykańskie wybrzeże niemalże z mocą najprawdziwszego huraganu. Padało siarczyście już od kilku dni, gdy Marlen Rodríguez, piękna żona niewiele od niej samej starszego młodego posiadacza ziemskiego, który odziedziczył majątek w spadku po zmarłym ojcu, poczuła pierwsze bóle porodowe. Został wezwany wiejski doktor, ze względu na ulewę jednak dotarł na miejsce już po rozpoczęciu się akcji porodowej - Marlen wydała już na świat jednego syna, wiedziała więc, co powinna robić, a jednak z jej starszych służących uczyła się kiedyś na położną. Sam poród, choć pośladkowy, obył się bez większych komplikacji, a dziecku - chłopcu ochrzczonemu wkrótce potem Abranem - nic się nie stało. Nieszczęśliwy traf chciał jednak, by już dwa lata później jego matka zachorowała ciężko będąc w ósmym miesiącu trzeciej ciąży; kobieta zmarła w trakcie przedwczesnego porodu, zabierając ze sobą do grobu także nienarodzonego potomka, Abran więc wraz ze starszym o trzy lata bratem wychowywał się jedynie w towarzystwie ojca i służących. Jego życie samo w sobie nie należało do specjalnie fascynujących, a już na pewno nie różniło się szczególnie od życia przeciętnego syna przeciętnego średnio zamożnego kostarykańskiego szlachcica; jako drugie dziecko nie miał widoków na opływającą w luksusy i dostatki przyszłość, ale nie zapowiadało się też, by miał wkrótce zacząć przymierać głodem. Zawsze należał raczej do osób cichych i spokojnych, nielubiących wychylać się poza szereg, daleko mu było także do hulajduszy żyjącego w karczmach i wracającego po pijaku do domu tylko raz na jakiś czas, jakim był José. Szybko wysłany został do Stanów Zjednoczonych na akademię medyczną; ojciec opłacał mu studia i zakwaterowanie, chcąc, by i młodszy syn miał zapewnioną dostatnią przyszłość, jeśli nie dzięki dziedzictwu rodzinnemu, to dzięki wyuczonemu zawodowi. Uzyskał na niej tytuł doktora psychoanalityka, z czego był wyjątkowo dumny, jednak wracając do rodzinnego miasta nie przewidział zarazy dura brzusznego, jaka nawiedziła je kilka tygodni przed jego przyjazdem. Zaraził się i zmarł starszy brat świeżo upieczonego doktora, a sam Abran niechybnie podzieliłby jego los - jako że sam także zaczynał przejawiać objawy śmiertelnej choroby - gdyby nie błyskawiczna reakcja Naela Valverde, wieloletniego przyjaciela rodziny i szanowanego lekarza, który przybył na Kostarykę akurat w porę by ocalić życie młodego Rodrígueza. Mężczyzna, wtedy dwudziestosześcioletni, przemieniony został w wampira i objęty pieczą starszego pobratymca do czasu, aż nie nauczył się panować nad swym pragnieniem krwi; z tego też względu, nie chcąc stanowić zagrożenia dla ludzi, których znał praktycznie od urodzenia, zgodził się wrócić wraz z Naelem do Meksyku, gdzie mieszkali wspólnie przez następne kilka lat. Dopiero ponad dekadę po śmierci ojca Abran zdecydował się na pewien czas ponownie zamieszkać w rodzimym San José. Objął w posiadanie i odnowił rodzinną posiadłość, jednak nie udało mu się długo wysiedzieć na miejscu; wiosną 1901 roku ponownie wyjechał na studia medyczne do Nowego Jorku, tym razem decydując się na kierunek chirurgii. Na pewien czas wyemigrował do Wielkiej Brytanii, z której ramienia służył jako lekarz polowy podczas pierwszej wojny światowej, podobnie jak podczas drugiej, wtedy jednak zaliczał się już do chwalebnej grupy żołnierzy amerykańskich. Po zakończeniu działań wojennych osiadł na dobre w Chicago.
Inne:
  • Jego twórca prawdopodobnie posiadał zdolność przemiany w obłok mgły, jednak sam Abran albo jej nie odziedziczył, albo jest zwyczajnie zbyt młody by ją wykształcić.
  • Ze względu na swoje latynoskie pochodzenie płynnie posługuje się językiem hiszpańskim w dialekcie kostarykańskim i meksykańskim, zna także podstawy portugalskiego i nahuatl (najbardziej rozpowszechnionego w Meksyku języka indiańskiego). Jego angielski z kolei jest lepszy niż angielski niejednego rodowitego Amerykanina, choć wciąż zdarza mu się wtrącać w zdanie hiszpańskie słowa, czasem również reagować lub odpowiadać przy ich użyciu.
  • Bardzo źle idzie mu nauka języków słowiańskich i germańskich - nie jest zdolny zapamiętać pisowni i wymowy większości słów, o gramatyce już nawet nie wspominając.
  • Jest znany ze swojego spokoju i opanowania; ostatnim razem stracił nad sobą kontrolę była zaciekła dyskusja na temat moralności chirurga, którą toczył wiosną 1988 z pewnym przesadnie pewnym siebie wampirem.
  • Poświęca się pracy, dlatego też zdarza mu się przesypiać noc na kozetce w swoim gabinecie.
  • Kilka lat temu Chicago nawiedziła bardzo śnieżna zima, a złośliwy los chciał, by wieczorem 22 grudnia młoda sąsiadka Abrana zaczęła rodzić. Zaspa skutecznie uniemożliwiała jej mężowi wyjechanie samochodem z garażu, siłą rzeczy więc wampir, jako lekarz, został poproszony o pomoc. Przyjmowany poród obył się bez komplikacji i dziś w ogródku za płotem biega roześmiany pięcioletni Chris.
  • Gotuje bardzo przeciętnie, głównie dlatego, że nigdy nie musiał tego robić, ale z przyrządzeniem tak podstawowych dań jak jajecznica czy naleśniki potrafi sobie poradzić.
  • Jak większość Latynosów ma wyjątkowe poczucie rytmu - świetnie tańczy (w tym tańce nieodzownie kojarzone z Ameryką Łacińską, takie jak tango czy samba), potrafi też grać na gitarze klasycznej, okarynie i trąbce.
  • Często bierze dodatkowe nocne dyżury, które przeważnie spędza na oddziale onkologii dziecięcej. Większość młodych pacjentów przyzwyczaiła się już do jego obecności w takim stopniu, że cały wieczór wyczekują pojawienia się Abrana.
  • Posiada kilku zaufanych, świadomych swoich wyborów żywicieli, jednak w trosce o ich zdrowie i bezpieczeństwo żadnego z nich nie odwiedza częściej niż raz na mniej więcej miesiąc, nie wypija też więcej niż plus minus czterysta mililitrów krwi. Przeważnie stara się bazować na krwi zwierzęcej (króliczej, kociej, psiej, czasem jeleniej jeśli ma okazję wybrać się poza miasto).
  • Przeprowadzając się na stałe do Chicago nabył niewielki dom jednorodzinny w spokojnej dzielnicy, otoczony małym, ale zadbanym ogrodem, na którego tyłach znajduje się prywatna hodowla królików służących Abranowi za pożywienie. Mężczyzna stara się do nich nie przywiązywać i traktować je wyłącznie jako źródło potrzebnej mu do życia krwi, ale i tak uważa, że hodowanie sobie jedzenia i roztaczanie nad nim opieki jest okropną hipokryzją.
  • Rodzinna posiadłość na Kostaryce, ta sama, w której przyszedł na świat, wciąż jest jego własnością - aktualnie wynajmowana jest lokalnemu muzeum historii i kultury kostarykańskiej i otwarta dla zwiedzających. Sam Abran czerpie z tego dosłownie minimalne korzyści.
  • Jest ogromnym miłośnikiem poezji i malarstwa barokowego. Nie przepada za to za sztuką współczesną.
  • Źle czuje się w garniturach i zakłada je tylko na najważniejsze okazje. Na dobrą sprawę czuje się źle we wszystkim co nie jest kitlem lekarskim lub długim płaszczem.
  • Nie uznaje trzymania zwierząt jako domowych pupili, szczególnie jeśli jest się wampirem żywiącym się ich krwią.
  • Ukończył cztery różne uczelnie medyczne, w tym University of Chicago, na którym wykłada dziś jeden z jego kolegów z roku. Sam Abran nie prowadzi wykładów, dość często, ze względu na swoje łagodne usposobienie i nieograniczone wręcz pokłady anielskiej cierpliwości, dostaje pod opiekę praktykantów z uniwersytetu.
  • Nie jest osobą o bujnym życiu towarzyskim, głównie dlatego, że dużo pracuje, a poza pracą samą w sobie nie ma zbyt wielu znajomych. Uroki bycia czołowym chirurgiem szpitala.
  • Dawno temu w nawyk weszło mu porządkowanie i sortowanie wszystkiego w zasięgu wzroku; jego gabinet i dom dosłownie lśnią czystością i idealnym porządkiem, a najmniejsza zmiana układu przedmiotów powoduje u niego delikatne rozkojarzenie i silną chęć przywrócenia odpowiedniego wyglądu pomieszczenia. Prawdopodobnie jest to początek stosunkowo lekkiej odmiany nerwicy natręctw.
Login/email: frania099 / frania099@gmail.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz