Alarm rozległ się głośno po ciemnym pokoju. Nie mając siły podnieść
głowy, zacząłem szukać obiektu hałasu dłonią, ale był za daleko. Z
zmęczeniem podniosłem się z twardego łóżka, przetarłem zaspane oczy i
spojrzałem na budzik. Siódma. Jak dla mnie taka godzina to było o wiele
za wcześnie, ale miejsce w parku wraz z przechodniami, którzy niedługo
maja zostać tłumem widowni czeka. Podniosłem krzyczące urządzenie i
rzuciłem je z impetem o szarą ścianę. Nareszcie ucichło. Leniwie
podniosłem się z łóżka i powędrowałem do łazienki wziąć szybki, zimny
prysznic. Ubrałem swoje codzienne ubranie: pognieciona biała koszula,
spodnie no i oczywiście kapcie. Narzuciłem torbę na plecy i złapałem za
słodką bułkę, która leżała na stole obok nienaruszonego mleka, które
miałem zamiar wcześniej wypić. Nie przejmując się czymś takim jak
zamknięciem drzwi, wyszedłem na zabrudzony chodnik pełny ludzi, pomimo
dość wczesnej godziny. Spojrzałem w górę na jeszcze szare, również
zaspane jak ja niebo, a później na jeszcze bardziej zaspanych ludzi,
którzy albo szli w pośpiechu do pracy z kawą i telefonem w ręku, albo
tych porannych ptaszków, którzy wyszli nacieszyć się 'świeżym
powietrzem'. No i oczywiście korki, jakby tu przejść przez ulice, żeby
nie być potrąconym lub nieżywym. W najlepszym przypadku okradzionym.
Przystanąłem przy przystanku autobusowym. Może jakbym miał chociaż dobrą
książkę do poczytania, czy chociażby zwykłą krzyżówkę, która zajęłaby
mnie chociaż za dziesięć minut, powiedział bym, że lubię sobie takie
stanie. Czasami tylko mam jakąś małą pogawędkę z jakąś staruszką lub
straszenia małego dziecka, którego rodzic jest zbyt zajęty, albo zwrócić
mi jakąkolwiek uwagę. Muszę się przyznać, że uważam to za zabawne.
Postałem sobie tak z dziesięć minut kiedy wreszcie nadjechała duża
puszka napchana ludźmi. Skoczyłem do środka, od razu zwracając się do
kierowcy.
-Centrum. - powiedziałem podając mu pieniądze. Łysy mężczyzna nie
wyglądał na zadowolonego swoją pracą, co nie zmieniało faktu, że się
uśmiechałem. Odbierając bilet skierowałem się na sam koniec, ledwie
przeciskając się przez tłum. Widząc, że nie ma żadnego miejsca,
westchnąłem cicho. Uważając, żeby nie skończyć pod pachą żadnego
jegomościa, zacząłem nucić melodię, którą usłyszenia sam nie pamiętam.
Nie mając niczego do roboty, przyglądałem się ludziom wychodzącym i
wchodzącym do autobusu. Kiedy nareszcie nadeszła pora na mnie, z
radością opuściłem pokład, ruszając w kierunku parku. Nie zajęło to
długo, miejsce było duże i było w samym środku wszystkiego. Piękne
zielone drzewa, świeżo ścięta trawa i oczywiście zapełniony różnymi
stoiskami i cudakami, którzy chcieli coś zarobić. Oczywiście jestem
jednym z nich. Kiedy znalazłem swoje codzienne miejsce, położyłem torbę
na ziemię, lekko masując ramię, na którym wisiała. Przykucnąłem i
wyciągnąłem parę kolorowych piłek. Z pełnymi rękoma odszedłem parę
kroków i położyłem na chodniku stary kapelusz na jakieś grosze. Miałem
zamiar zacząć swój pokaz, ale nagle zostałem popchnięty przez jakąś siłę
na ziemię.
<Ktoś?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz