- Interesujące imię - stwierdził Wincenty zupełnie szczerze, chowając rękę z powrotem do kieszeni marynarki. - Twoi rodzice byli niezwykle kreatywni.
- To tylko ksywka - odwarknęła V w odpowiedzi, przewracając oczyma, wyraźnie zirytowana jego słowami. - Naprawdę jesteś taki durny, że myślałeś, że ktoś mógłby nazwać tak dziecko?
- No wiesz - odparł, wzruszając lekko ramionami. - ludzie są różni.
Ponownie przewróciła oczami i westchnęła teatralnie, poprawiając torbę na ramieniu.
- To jak, gdzie zamierzamy iść na tę kolację? - zapytała, obejmując się ramionami. No cóż, w takim stroju faktycznie mogło być jej dosyć zimno. Ta noc nie należała do najcieplejszych.
Gauthier zastanawiał się krótką chwilę, nim odpowiedział. Najchętniej przeszedłby się do lokalu przeznaczonego dla ghuli, ale ta opcja w tej sytuacji z wiadomych przyczyn odpadała. Postanowił więc zabrać swoją nową znajomą do niedużej tajskiej knajpki, w której już kilka razy zdarzyło mu się spotykać z klientami. Dobrze znał jej właściciela, poza tym była otwarta do późna - głównie z racji szemranych interesów, które w niej załatwiano - i znajdowała się całkiem niedaleko. No i serwowano tam całkiem niezłe jedzenie.
- Znam pewną przytulną knajpkę niedaleko stąd - powiedział w końcu jakby z namysłem. - Mam nadzieję, że lubisz tajską kuchnię?- Tak - mruknęła. - Tajska będzie w porządku.
- Więc chodźmy.
Ruszyli w kierunku, z którego chwilę wcześniej przyszła V i po dłuższej chwili marszu w ciszy przerywanej strzępami krótkiej, nie bardzo klejącej się rozmowy opuścili park. Przeszli przez ulicę i skręcili za róg; po chwili mogli już zobaczyć niewielki szyld knajpki wiszący na końcu ulicy. Był wyjątkowo ambitny: wyobrażał czapkę kucharza obramowaną białymi neonami.
Wincent zerknął na swoją towarzyszkę i uśmiechnął się nieznacznie. Fakt, że właśnie idzie na kolację ze swoją niedoszłą kolacją wydawał mu się niezwykle zabawny.
<V? ^^>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz